EN

3.08.2020, 09:56 Wersja do druku

Książę i król

Dariusz Kozłowski/mat. teatru

"Książę i i król" Magdaleny Mrozińskiej w reż. Artura Dwulita, spektakl dyplomowy   studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego AST we Wrocławiu. Pisze Marek Waszkiel na swoim blogu.

Rzadko miałem dotąd okazję oglądać spektakle dyplomowe studentów wrocławskiego Wydziału Lalkarskiego. Z tym większą przyjemnością spędziłem wczorajszy wieczór przed ekranem komputera, uczestnicząc w premierze online Księcia i króla Magdaleny Mrozińskiej w reżyserii Artura Dwulita. Był to dyplom studentów IV roku: Katarzyny Górskiej, Anny Karbowiak, Marceliny Kieres, Dominika Skwarka, Piotra Starczaka, Patrycji Szindler i Jakuba Szlachetki. W odniesieniu do przedstawień teatralnych streamingowe usługi stają się coraz bardziej popularne i choć coś tracimy jako widzowie, zwłaszcza nażywość zdarzenia, w konsekwencji energia aktorska w znacznej mierze umyka, nie przedostaje się na drugą stronę ekranu, ale – jeśli transmisja przygotowana jest profesjonalnie, a wrocławska taka była – korzyści uczestniczącego w spektaklu widza są zdecydowanie ważniejsze. I nawet taka namiastka teatru może dostarczyć niemałych emocji, zwłaszcza że widownia jest ogromna. Strona YouTube odnotowuje 760 wyświetleń, a to pewnie wielokrotność liczby szczęśliwców, którzy obejrzeli spektakl na miejscu.

Na początek jedna uwaga: pamiętajmy o rozpisywaniu ról wykonawców. Młodych aktorów większość z nas widzi po raz pierwszy. Chciałoby się poświęcić im choć kilka słów, zwłaszcza że to ich dyplom i oni są najważniejsi. Nie wiemy jednak kto jest kim, nie znamy nawet imion wielu pojawiających się postaci scenicznych, bo nie wszystkie wymienione są w tekście. Podobną praktykę stosuje większość teatrów i nie mogę się nadziwić, że nie wywołuje to sprzeciwu aktorów, którzy przynależąc wprawdzie do zespołów, są jednak indywidualnościami. Chcą i powinni być rozpoznawalni, tymczasem – mimo że eksponują własne twarze – traktuje się ich jak zespół obsługi sceny. Z autoprezentacji studentów na fanpeage’u wrocławskiego wydziału wyłuskałem nieco danych: Katarzyna Górska (Wyrodna Karlica, Czarny Jeździec „i… zobaczycie sami”), Anna Karbowiak (Królowa Matka, Szczur), Marcelina Kieres (Lila „i… reszta będzie niespodzianką”), Dominik Skwarek (Stajenny, Karzeł, Generał), Patrycja Szindler (Czarodziejka, Kobieta z ekranu) i Jakub Szlachetka (Książę Filip). Żaden oficjalny anons spektaklu nie zawiera takich informacji. Szkoda.

Autorką tekstu Księcia i króla jest Magdalena Mrozińska. Osobliwe to autorstwo, bo choć większość imion postaci scenicznych i wygłaszane kwestie wyszły spod pióra dramatopisarki, cały splot dramaturgiczny, przebieg zdarzeń, a i idea przewodnia przynależą Pierre’owi Gripariemu. Tę „inspirację” Bajką o księciu Pipo, koniu Pipo i księżniczce Popi zaznaczono wprawdzie tu i ówdzie, nie ma jej jednak na afiszu, nie ma na zapowiedziach reklamowych, nie będzie i w przyszłych zestawieniach dokumentacyjnych. Może to zresztą i dobrze. Miałbym wątpliwości, czy Gripari zaakceptowałby taką „adaptację”. Teksty, po serii pierwszych obrazów, enigmatycznych i zachęcających, w miarę rozwoju akcji stają się dość banalne, brakuje im poezji i magii, są nazbyt klipowe i wyświechtane, czego język Gripariego nie znosił. Tyle, że to kwestia do zupełnie innej refleksji, wymagającej głębszych rozważań i analizy, bo ogromnie częsta to praktyka w świecie dzisiejszych przedstawień dla dzieci. Mnożą nam się przysłowiowe „Czerwone Kapturki” rozmaitych autorów w repertuarze wielu teatrów, nie tylko lalkowych.

Dariusz Kozłowski/mat. teatru


Realizatorami wrocławskiego przedstawienia dyplomowego są artyści związani na co dzień z białostocką Akademią Teatralną. Warto to przypomnieć i podkreślić. Kiedy wreszcie definitywnie odeszli z rozmaitych funkcji twórcy szkół lalkarskich we Wrocławiu i Białymstoku, zaczęła się rzeczywista współpraca między dwiema polskimi uczelniami. Studenci odbywają wspólne warsztaty, wymieniają się pedagodzy, nie tak dawno temu Agata Kucińska przygotowała w Białymstoku Matki Piotra Rowickiego jako dyplom ubiegłorocznych dyplomantów, teraz Artur Dwulit wyreżyserował dyplom we Wrocławiu. I okazuje się, że mamy się czym wymieniać.

Najsilniejszą stroną przedstawienia wrocławskiego wydaje mi się koncepcja reżysersko-plastyczna, znakomicie osadzona w przestrzeni scenicznej (scenografia i kostiumy Martyny Štěpán-Dworakowskiej). Przestrzeń jest czarna. Ograniczają ją dwie białe linie na podłodze, biegnące od kulis do środka sceny na przodzie. To miejsce gry. Z tyłu znajdują się trzy jednakowe, białe, ruchome prostopadłościany, mające jedynie tekturowe „plecy”, które – ustawiane w różnych konfiguracjach i uzupełniane dodatkowymi białymi rekwizytami (żyrandol, wieszaki, rama łóżka, ekran monitora, rozwieszone książki) – będą określały miejsce wydarzeń lub będą służyć działaniom aktorsko-animacyjnym. Siódemka aktorów ubrana jest w czarne, proste, ale i ogromnie atrakcyjne kostiumy: spodnie oraz rodzaj kamizelek z pomysłowymi aplikacjami z ponaszywanych zamków błyskawicznych. Wszyscy noszą białe sportowe obuwie. Są jednakowi, choć każdy jest inny. Ustawieni w pierwszym obrazie w połączonych ramach sugerują jakąś żywą instalację plastyczną. Atrakcyjną i nowoczesną. Ta instalacja zaczyna ożywać. Choreografia Tomasza Graczyka skupia uwagę. Aktorzy emanują sprawnością i młodością. Przybierają role: Królowa Matka (Anna Karbowiak) zakłada na szyję grube białe korale, Jerzy - Król Ojciec (Piotr Starczak) dostaje białą kryzę, w scenie snu dodatkowo szlafmycę. Wydają się szczęśliwi. Nie mają tylko komu przekazać dziedzictwa, stąd decyzja króla o wyprawie w podróż (z dworca snów), uruchamiającą znów cały zespół, będącą okazją do piosenki i spotkania z Czarodziejką (Patrycja Szindler). Czarodziejka jest pierwszą pojawiającą się lalką. To tylko maska trzymana przez aktorkę w jednej dłoni i doczepiony do niej kostium-przezroczysta folia, zakończony rękawiczką z niebieskimi szponami w drugiej. Tylko, a zarazem bardzo wiele. Kraina snu, zaznaczona teraz niebieskim światłem, uruchamia nierzeczywistą postać, nawet poruszającą się osobliwie. Folia przybiera rozmaite kształty, wypełnia się ruchem powietrza, faluje, płynie i niknie po chwili. Prosty chwyt – ładna rola.


Czarodziejka przenosi króla Jurka do wielkiego sklepu z dziećmi, które dopiero się urodzą. Tu realizują się rodzicielskie kontrakty. Przestrzeń prostopadłościanów wypełnia się różnymi teatralnymi lalkami, różnych stylów i technik. Znów piękny obraz. W centralnym boksie, na wieszaku niczym huśtawce, pojawia się lalka księcia Filipa (Jakub Szlachetka), zwyczajny drewniak trzymany za głowę, łysą i nieco starczą. Jest w zasadzie znakiem. Warunki kontraktów rodzicielskich negocjują aktorzy. Filip akceptuje ofertę Króla Jurka, który przyrzeka podarować mu na piętnaste urodziny czerwonego konika. Znika błękitna czarodziejska poświata, wracamy do normalnego światła i dworsko-dziecięcych śpiewno- aktorsko-choreograficznych działań. Akcja spowalnia, teksty słabną, napięcie się wypala, wdziera się teatralna rutyna. Przerywa ją pojawienie się (zgodnie z obietnicą) czerwonego konika w 15. urodziny księcia. W roli źrebaka – czerwony rower. To ładny pomysł, choć troszkę z innej konwencji. Lalka Filipa zostaje usadzona w koszyczku na kierownicy, grający rolę aktor objeżdża na rowerze przestrzeń gry, wyruszając tym razem we własną podróż. To będzie podróż po dojrzałość. Zgubiwszy się, natknie się na zaborcze małżeństwo karłów – tintamareski (Katarzyna Górska, Dominik Skwarek), spotka Lilę (Marcelina Kieres) – podobną jemu zagubioną dziewczynkę, odwiedzi schronisko zagubionych dzieci (ładna aktorska scena), skąd uwolni inne dzieci, znajdzie przyjaciółkę, trafi do krainy tyranii (armia – posłuszeństwo, jedność, ojczyzna). Ta scena jest rozegrana w przedmiotach: bohaterowie (generał i jego podwładni) to młotek i rozmaite klucze, trzymane w rękach przez aktorów, perorujących już okrutnie naiwnie o wolności, bezpieczeństwie oraz wszelkich odmieńcach, innych (reprezentowanych przez wyimaginowanego smoka i jego zwolenników). Nawet w wymiarze edukacyjnym ten fragment spektaklu wydaje się podejrzanie infantylny. Tyle, że stąd wiedzie droga do biblioteki, a to jedna z najpiękniejszych scen w przedstawieniu.

Biblioteki strzeże tajemnicza postać (Katarzyna Górska?) będąca osobliwością tego spektaklu. Chodzi głównie o konstrukcję lalki. To niby schemat jawajki, ale o specyficznej budowie. Animatorka leży na plecach, ma nogę podniesioną do góry tak, że twarzą staje się stopa ludzka. Na wysokości kostek założona jest niewielka opaska, do której przymocowane są ramiona lalki, podtrzymywane na drążkach przez animatorkę niczym jawajkowe czempurity. Postać ta może ulec metamorfozie. Stając na własnych nogach i błyskawicznie przesuwając opaskę z rękami pod kolano, teraz ono staje się głową, a stopa aktorki nogami lalki. Znakomity pomysł, doskonale wykonana etiuda i błyskotliwie rozegrana scena. Zwłaszcza że, chcąc poznać nagą prawdę zawartą w książkach, bohater musi wejść do biblioteki również nagi i wreszcie sprostać temu może drewniak Filipa. To błyskotliwa konstelacja koncepcji, myśli, technologii, animacji i aktorskiego wykonania.

Nie wiem, kto wymyślił tę lalkę. Po raz pierwszy widziałem ją w Polsce pewnie rok temu, w etiudzie białostockiej studentki Agnieszki Sawickiej. Przed laty eksperymentował z jawajką słynny rosyjski lalkarz Rusłan Kudaszow, ale chyba zasadę takiej animacji (nazwanej corps-castelet, „ciało jako parawan”) wymyślił Nicolas Gousseff, w słynnej szkole-studiu nieżyjącego już Alaina Recoing w Paryżu. Warto przy okazji pogłębić ten trop.

Wracając do spektaklu, w bibliotece (też atrakcyjnej w swojej prostocie) pojawi się jeszcze ładna lalka Szczura (Anna Karbowiak), spotkają się wreszcie Filip i Lila, i wszystko szczęśliwie dobiegnie końca. Drewniaki Lili i Filipa, teraz animowane z pomocą partnerów, nabiorą życia i atrakcyjności. A może to taka energia płynąca z przesłania, że sami mamy decydować, jak budować nasz własny świat?

Tak czy owak nowy dyplom wrocławskich studentów przynosi więcej radości i satysfakcji niż niejedna teatralna premiera. To nowoczesny, atrakcyjny, różnorodny teatr form animowanych, chwilami bardzo wysmakowany, z wyjątkowo atrakcyjną przestrzenią sceniczną, nietuzinkowymi kostiumami, z nierutynową choreografią, piękną grą światła, sympatyczną muzyką, ciekawą aktorską obsadą i elementami animacji, na którą stać jedynie profesjonalnych lalkarzy. Doprawdy udana premiera.

Tytuł oryginalny

Książę i król

Źródło:

www.marekwaszkiel.pl
Link do źródła

Autor:

Marek Waszkiel

Data publikacji oryginału:

03.08.2020