"Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Jeden z moich ulubionych i jeden z najwdzięczniejszych polskich tekstów dramatycznych w rzeszowskiej inscenizacji zionął dojmującą nudą. Cudowna scena czytania wierszy własnych przez Małgorzatę, to jej marzenie o giętkości zawsze przecież wywołujące u publiczności reakcje – w zależności od odczytania i talentu aktorki - od podszytego empatią uśmiechu po sardoniczny wręcz rechot, w Rzeszowie - choć p. Mariola Łabno-Flaumenhaft robiła co mogła - publiczność oglądała tę scenę w głębokim milczeniu, bądź - jak piszący te słowa – w rozpaczy. także z powodu niemożności zrozumienia intencji reżysera. Rachityczne drzewko na scenie i post apokaliptyczna scenografia wskazywałyby – jak usłyszałem w kuluarach – że rzecz jest o ekologii, niestety, więcej tropów w tej sprawie odnaleźć było niepodobna. O czym więc był ten spektakl? Ach, o czym?
PS. Sukienka Iwony okropna. Wiem, że ma być okropna, ale – na Boga – niech JAKOŚ inaczej będzie okropna.