Jędruś", "Andrzejek" - jak nazywali go bliscy - zawsze witał ludzi uśmiechem, był skory do żartów, ale miał też szczególną umiejętność uważnego słuchania innych. Zarażał optymizmem, trudno było nie odwzajemniać mu uśmiechu - przyjaciele wspominają częstochowskiego aktora.
Kiedyś usłyszał od złośliwego reżysera: "Pan się tak uparł na to aktorstwo, a ma takie znakomite warunki na dżokeja". Ale on niezrażony trwał przy teatrze. I mimo swoich 79 lat nadal wychodził na scenę, budząc entuzjazm publiczności. Andrzej Iwiński zmarł w środę 27 marca. Jego śmierć zaskoczyła wszystkich. Ciągle pracował, jeździł na rowerze, spotykał się z przyjaciółmi. - Andrzej Iwiński to wielka historia teatru, co nie o wielu można powiedzieć - wspomina Robert Dorosławski, dyrektor częstochowskiego Teatru im. Mickiewicza. - Pojawiał się w Częstochowie i znikał. To nie była jedyna scena, z którą był związany. Na szczęście był z nami przez ponad 20 ostatnich lat. To człowiek i aktor, którego brak ogromnie zaznaczy się w życiu naszego teatru. Dyrektor dodaje, że są ludzie, którzy odchodzą i zostaje po nich pamięć racjonalna, formalna. Ale tacy jak Iwiński zostawiają po sobie pamięć emocjonalną i ciepłą. "Jędruś"