EN

24.08.2020, 13:17 Wersja do druku

Życie utkane z pozorów

fot. Dominik Werner

W ubiegłym wieku „Żabusia” Gabrieli Zapolskiej cieszyła się olbrzymią popularnością. Kolejne premiery wyrastały jak grzyby po deszczu, by w ostatnich latach sztuka niemal całkowicie odeszła w niepamięć, ustępując miejsca choćby „Moralności pani Dulskiej” czy „Ich czworo”.

Dramat z 1895 roku krytykujący mieszczańską moralność, opowiadający o życiu oficjalnym i prowadzonym ukradkiem właśnie przypomniał Teatr Wybrzeże w Gdańsku. Jarosław Tumidajski zastosował typowy koncept inscenizowania klasyki polegający na uniwersalizowaniu wymowy ideowej, a na poziomie formalnym – na balansowaniu pomiędzy XIX-wiecznymi realiami a delikatnym inkrustowaniem ich drobiazgami ze współczesności (zwłaszcza muzyką i rekwizytami). Powstał spektakl sprawnie wyreżyserowany, lecz zbyt zachowawczy: trąci myszką, stroni od palących problemów społecznych, nie podejmuje polemiki z klasyką, wreszcie – pozostaje ramotką, która nie wywołuje żywych reakcji publiczności.

Helena Bartnicka, czyli tytułowa Żabusia, zdaje się być uosobieniem ideału. To przykładna żona zapatrzonego w nią Jana, troskliwa matka maleńkiej Jadzi, ukochana córka Milewskich, a także serdeczna sąsiadka Maniewiczowej i dobra gospodyni dla służącej Franciszki. Tak przynajmniej wynika z relacji jej bliskich, którzy z niecierpliwością oczekują przyjścia Żabusi, aby w domu znowu mogła zapanować powszechna radość. Rysą na nieskazitelnym wizerunku Heleny okazuje się, bagatelka, jej tryb życia. Kobieta poszukuje coraz to nowych przygód miłosnych, nie przywykła bowiem do nudy monogamii. Pozostałe postaci również nie wydają się kryształowe – niuansują dychotomię prawda-fałsz, wdają się w przelotne romanse, stosują podwójne standardy moralne („Co nam, mężczyznom wolno, to kobietom zasię... Kobieta powinna być jak kryształ...”), odróżniają zdrady od… zapomnienia (pierwsze – ma się rozumieć – nie dotyczą bohaterek i bohaterów przedstawienia). Zepsucie, zdeprawowanie i hipokryzja stają się doświadczeniem powszechnym. Początkowo omijają Marię – prawdomówną i szlachetną siostrę Jana – lecz do czasu, aż potrzeba zemsty i zdemaskowania Żabusi weźmie górę nad kodeksem etycznym panny Bartnickiej.

Ironiczny stosunek do klasyki, która zdążyła pokryć się kurzem, widać w warstwie wizualnej. W tle mahoniowy kredens, lampy z abażurem i potężne złote kandelabry. Welurowa sofa i berżera, obok jadalniany stół z bogato zdobionymi nogami, dalej – kolejne, mniejsze stoliki, tym razem kawowe. Na podłodze wykładzina i turecki dywan, a na suficie – kryształowy żyrandol. Bez liku ozdób: sztuczne kwiaty wylewające się z wazonów, potężne lustro w złotej ramie, wazony z czarnej laki, barwione pióra czy gipsowe sztukaterie. Wszechobecny motyw kwiatowy: na obiciach krzeseł, dwustronnym obrusie czy deseniach tapet. Trudno odczytać kiczowatą scenografię inaczej niż jako żart Mirka Kaczmarka z mieszczańskich salonów. To niezwykle pretensjonalne królestwo złego gustu z barokowym brakiem umiaru i eklektycznym miszmaszem estetyk stanowi najciekawszy, przewrotny element spektaklu.

Równie intrygujące, niepozbawione humoru są kostiumy. Z jednej strony Kaczmarek odwzorowuje XIX-wieczną, pompatyczną modę (u kobiet: falbaniaste, bogato zdobione, obszerne suknie, często z długimi tyłami bądź turniurami; u mężczyzn: stonowane, trzyczęściowe garnitury czy szlafroki przypominające szlacheckie żupany), z drugiej – wystarczy rzut oka na fantazyjne desenie bądź dolne partie ubioru, aby zobaczyć przegląd współczesnych estetyk (kowbojki, szpilki z fantazyjnymi obcasami, buty na platformach czy skarpety we wzorki).

Mariaż tradycji z nowoczesnością pozwala wydobyć akcenty komiczne i najpełniej oddaje pomysł inscenizacyjny Tumidajskiego. Wprawdzie postaci mówią XIX-wiecznym językiem i wyglądają nieco jak wyjęte z muzeum to jednak korzystają z rekwizytów typowych dla współczesności. I tak: służąca będzie sprzątać dom odkurzaczem i słuchać muzyki przez słuchawki; ojciec przyniesie dla dziecka zapas pampersów, a nie tetry; natomiast kobiety, zamiast urządzić herbacianą ucztę (jak proponuje Zapolska), samowar zastąpią sziszą. Publiczność nie daje się uwieść tym nieco pretensjonalnym, obliczonym na prosty efekt sztuczkom reżysera – nie wywołują śmiechu. Na szczęścia „Żabusia” od trzeciego aktu porzuca komediową lekkość na rzecz tonów dramatycznych.


fot. Dominik Werner

Trudno mieć zastrzeżenia do pracy aktorek i aktorów. Najciekawszy materiał i najwięcej przestrzeni otrzymała odtwórczyni tytułowej roli. Postać Żabusi stworzona przez Agatę Bykowską błyskawicznie zjednuje sympatię publiczności bezpośredniością, usposobieniem, troską o bliskich, zwłaszcza o małego Nabuchodonozora (tak nazywa córkę). Nawet egzaltowanie i naiwna lekkomyślność nie niwelują jej uroku, ale wzmacniają zagubienie i dodają dramatyzmu. Szkoda jedynie, że Bykowska nie zdecydowała się na przełamanie wizerunku, nie odczytała Żabusi jako postępowej feministki ani femme fatale (niszczycielskie wcielenie pozostaje co najwyżej skrytą, niezrealizowaną fantazją). Agata Woźnicka w oszczędny sposób stworzyła rolę Marii, która pełni rolę rezonera – stanowi symboliczne uosobienie sumienia. To zwolenniczka patriarchalnego modelu życia z konserwatywnym podziałem ról, kobieta cnotliwa, sprzeciwiająca się mieszczańskim ekscesom i marząca o byciu potulną żoną. Równie dobrze wykreowane są postaci drugoplanowe i epizody: Marzena Nieczuja Urbańska jako Milewska jest celowo manieryczna, niby mieszczka z aspiracjami do bycia arystokratką, z kolei jej mąż w interpretacji Jerzego Gorzko to podstarzały podrywacz, który nie stroni od alkoholu. Katarzyna Z. Michalska jako sąsiadka, a zwłaszcza Justyna Bartoszewicz jako służąca, wykraczają poza banał tego typu ról. Zapamiętuje się też zabawny epizod Grzegorza Otrębskiego. Z kolei Bartnicki Piotra Łukawskiego to postać łagodna i prostoduszna, przez swoją ustępliwość początkowo może nieco mniej barwna, by w finale przynieść silne emocje.

W spektaklu niewiele jest fragmentów, które wskazywałyby na potrzebę podjęcia żywego dialogu z klasyką bądź na osobisty stosunek reżysera wobec dramatu. Jednym z wyjątków jest wizyta kochanka w domu Bartnickich, która zaburza dotychczasową, wartką akcję ze względu na nieoczekiwane zastosowanie powtórzenia. Najpierw scena jest stylizowana na pastisz współczesnego, pikantnego romansu: Julian (Grzegorz Otrębski) to boski i władczy donżuan, przed którym Żabusia nie musi poskramiać erotycznych marzeń. Z kolei w repetycji kochanek to fajtłapa z ulizaną grzywką i nieświeżym oddechem, ratujący się miętówką, co skutecznie ucina miłosne harce. Zderzenie estetyk staje się źródłem komizmu, ale też pozostawia pewne niedomówienie. To miłosna fantazja Żabusi czy fałszywa, pozorowana kreacja Juliana? Repetycja jawi się jako brutalne zderzenie się z rzeczywistością. Wielka szkoda, że ten temat nie został rozwinięty w innych, zbyt przewidywalnie poprowadzonych fragmentach.

Wart uwagi jest też na wskroś pesymistyczny, gorzki finał, który ukazuje, że jednostkowe bunty są skazane na porażkę i wchłaniane przez dominującą większość. W zakończeniu, inaczej niż u Zapolskiej, nie uświadczymy apoteozy mieszczańskiego zakłamania, lecz zdemaskowanie pozorności takiego projektu rzeczywistości i wynikające zeń poczucie beznadziei, które wzmacnia przygnębiająca, muzyczna repryza. Silne emocje wypełniające trzeci akt niestety nie niwelują letniości poprzednich części, choć być może zostaną docenione przez publiczność, która ma bardziej konserwatywne zapatrywania na teatr.

Gabriela Zapolska
„Żabusia”
reżyseria i opracowanie muzyczne: Jarosław Tumidajski
premiera: 22 sierpnia 2020, Teatr Wybrzeże w Gdańsku
scenografia: Mirek Kaczmarek
występują: Justyna Bartoszewicz, Agata Bykowska, Katarzyna Z. Michalska, Marzena Nieczuja Urbańska, Agata Woźnicka, Jerzy Gorzko, Piotr Łukawski, Grzegorz Otrębski

Wiktoria Formella – absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej oraz zarządzania kulturą na Uniwersytecie Gdańskim. Publikowała w „Kwartalniku Artystycznym Bliza” oraz „Fragile. Piśmie Kulturalnym”.

fot. Dominik Werner

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne