"Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na XXIII Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
Sztuka ukazująca wprost rzeczywistość zawsze z nią przegra. To jest właśnie los bydgoskiego spektaklu. Po co robić w teatrze namiastkę wieców w obronie praw kobiet, skoro tego typu wiece organizowane są w realu, w przestrzeni publicznej wielu miast Polski? Myślę też, że napisanie utworu "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" zajęło Jolancie Janiczak kilkadziesiąt minut, a więc mniej, niż trwa spektakl Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Wystarczyło sięgnąć do znanych cytatów, prasowych wycinków, przywołać głupstwa, jakie na temat praw kobiet mawiają politycy (o co nietrudno), wybrać grupę aktorek, trzech aktorów oraz znudzonego pianistę (też aktora) i mieć złudne przekonanie, że powstanie przedstawienie ważne, wręcz rewolucyjne. Niestety, nie powstanie, nawet jeśli w tę opowieść wplecie się Dantona, Robespierre'a czy przypomni feministyczną działaczkę rewolucji francuskiej Anne-Joseph Théroigne de Méricourt