EN

1.06.2020, 16:40 Wersja do druku

Nigdy nie będzie teatralnego Netflixa

Z kierownikiem Biura Promocji i Obsługi Widzów Teatru Rozrywki w Chorzowie, Grzegorzem Koziołem, rozmawia Hubert Michalak w cyklu ROZMOWY CZASU KWARANTANNY.

GRZEGORZ KOZIOŁ Mam sceptyczne podejście do pewnych spraw związanych z aktywnością teatrów w sieci w trakcie pandemii. To na pewno wypłynie w trakcie rozmowy. Ale nie obawiaj się.

HUBERT MICHALAK Nie obawiam, przeciwnie: jestem nastawiony entuzjastycznie! Podczas kolejnych rozmów okazuje się, że opinie i zdania ludzi, podobnie jak priorytety instytucji, są bardzo różne. Rozmowy takie jak ta nasza mają zresztą za zadanie ukazać tę różnorodność. Dlatego to z tobą się zdzwaniam, a nie z kadrą zarządzającą, która musi uwspólnić głosy i opinie pracowników. Zanim jednak dojdziemy do sceptycyzmu – czy pamiętasz, w czym Teatrowi Rozrywki przeszkodziła pandemia? Które wydarzenie odwołaliście jako pierwsze?

Był to koncert Hity musicali – wydarzenie zaplanowane na 11 marca w ramach Fryderyk Festiwal. Mimo, że z początku wydawało się, że zamknięcie potrwa krótko, to odwołanie koncertu nas zmroziło – również dlatego, że włożyliśmy w jego powstanie wiele wysiłku. Żeby przeprowadzić próby i zagrać koncert odwołaliśmy dwa zaplanowane dużo wcześniej pokazy Cabaretu. Koncert pojawił się niespodziewanie, po ogłoszeniu marcowego repertuaru i uruchomieniu sprzedaży biletów, wszystko więc było złożoną operacją. Zależało nam na tym koncercie, więc konieczność odwołania była ciosem.

Szybko okazało się, że zamknięcie instytucji kultury potrwa dłużej.

Wydarzenia odwołujemy stopniowo. Nie ukrywam, że walczymy sami ze sobą, żeby kliknąć anulowanie tego czy innego przedstawienia, nie jesteśmy w stanie zrobić tego hurtem. Z wielkim żalem odwołaliśmy premierę – ważny, przygotowany z rozmachem punkt w planie całego sezonu. Zakonnica w przebraniu, bo o tym tytule mowa, miała wejść na scenę 3 kwietnia. Zdążyliśmy przygotować trailer, miał się lada dzień pojawić w Internecie, jednak wstrzymaliśmy jego publikację do momentu uruchomienia dalszych prac nad premierą. Zrobiliśmy to z sentymentu: nie opublikowaliśmy go wtedy, na kiedy był zaplanowany, zatem pokażemy go gdy reżim sanitarny umożliwi nam granie. Stworzymy klamrę promocyjną i emocjonalną między odwołaniem wydarzenia i przywróceniem go na scenę.

Macie plany dalszej pracy nad przedstawieniem?

Jesteśmy na etapie przypuszczeń, nie ma jeszcze pełnych wytycznych dla teatrów. Ale jestem przekonany, że premiera nie odbędzie się wcześniej niż we wrześniu. Nie jesteśmy w stanie wystawić tak wielkich widowisk, jak nasze spektakle z dużej sceny, przy ograniczonej odgórnie liczbie widzów – a wytyczne reżimu sanitarnego będą najprawdopodobniej tak działać. Koszt jednego pokazu na dużej scenie to czasem nawet kilkanaście tysięcy złotych: składają się na to wydatki takie jak montaż scenografii, wieczorowa obsługa widowni, wynagrodzenie artystów i koszty związane z licencją wydaną na pokaz spektaklu. Uwzględniając ceny naszych biletów, które w skali krajowych teatrów muzycznych są jednymi z tańszych, pokrycie kosztów jednego pokazu przy ograniczonej liczbie widzów jest nieosiągalne – nie ma też mowy o tym, by na przedstawieniu zarobić.

Jak teraz wyglądają wasze relacje z licencjodawcami?

Licencje, których uzyskanie obwarowane jest wieloma wymogami, można nazwać dodatkowym reżimem, który nas obliguje. U nas zajmuje się nimi kierownik literacka, Jolanta Król. Nasze światowe musicale są na licencjach z Broadwayu albo z West Endu. Pandemia dotknęła całego świata, więc licencjodawcy nas rozumieją i z przesunięciem terminów nie ma problemu. Jednak w związku z zamknięciem teatru doszło do innego typu utrudnień wynikających z umów licencyjnych. Gdy teatr wykupuje licencję na dany tytuł dokonuje przedpłaty w określonej wysokości, zależnej od całkowitej liczby zaplanowanych spektakli. Jeśli dochodzi do zdjęcia spektaklu z afisza zanim zaplanowana w umowie liczba spektakli zostały zagrana, przedpłata nie jest zwracana i zostaje u licencjodawcy. Oznacza to, że aby zbudować repertuar dla teatru muzycznego takiego jak nasz, pod uwagę wziąć trzeba terminy, liczbę spektakli, na które opiewa licencja, dostępności wykonawców i możliwość zagrania jak najdłuższego setu przedstawień. Set spektakli musi być na tyle krótki, by wypełnić widownię możliwie jak najliczniej, ale też na tyle długi, żeby bilans finansowy był optymalny. Porównałbym to do grania na giełdzie. Pandemia to dla nas nie tylko przesunięcie premiery, ale też odwołanie wielu pokazów tytułów, na które mamy licencje np. tylko do końca 2021 roku. Oznacza to, że na ich eksploatację zostało niewiele czasu. Na szczęście licencjodawcy przychylają się do tego, by aneksować zawarte umowy i przedłużyć czas trwania licencji o okres, w którym teatr był zamknięty. To jednak nie wszystko: trzeba znowu poinformować publiczność o terminach przedstawień oraz pamiętać, że nie każdy spektakl cieszy się takim samym powodzeniem. W czerwcu planowaliśmy zdjąć z afisza przedstawienie Jak odnieść sukces w biznesie zanadto się nie wysilając. Jak to mamy w zwyczaju, chcieliśmy zrobić to z pompą. Staramy się każdy spektakl godnie powitać na deskach i równie godnie go pożegnać. Nie uda się. A ułożenie repertuaru tak, aby pomieścił wszystkie tytuły, do pokazania których jesteśmy zobligowani, stanie się przez to jeszcze trudniejsze: nie zdjęliśmy spektaklu z afisza i jednocześnie chcemy dołożyć kolejny tytuł – wspomnianą już Zakonnicę… Robi się ciasno. Mam jednak nadzieję, że widzowie zatęsknią za teatrem i będziemy mogli grać intensywnie. Naszym marzeniem jest przygotowanie „ciasnego” repertuaru.

Na czym ta „ciasnota” ma polegać?

Spróbujemy grać dłuższe sety przedstawień. Zawsze ostrożnie podchodziliśmy do grania w środku tygodnia. Pewniaki sprzedażowe to piątki, soboty i niedziele, w niektóre czwartki grywaliśmy Cabaret. Wierzę jednak, że uda nam się grać sety od środy do niedzieli. Tak rozumiana „ciasnota” repertuaru ułatwi planowanie i wspomnianą już „grę na giełdzie”, pomoże też zagrać określoną w licencjach liczbę przedstawień. Myślimy, by rozpocząć pracę pełną parą we wrześniu premierą Zakonnicy…, ale naszym cichym marzeniem jest, by pod koniec czerwca przenieść na dużą scenę jeden z kameralnych tytułów z małej sceny i zagrać go w reżimie sanitarnym (czyli np. rozsadzić widzów w przepisowych odległościach). To nie będzie sytuacja idealna: mała scena zakłada intymność spotkania, inne środki wyrazu, przeniesienie nie będzie do końca uwzględniało charakteru przedstawienia, jednak rozpiera nas potrzeba spotkania z widzami, chcemy wreszcie coś dla nich zagrać.

Większość teatrów w Polsce uruchomiła nurt transmisji nagrań przedstawień. Wy się z tego wyłamaliście. Czy powodem były wymogi licencyjne?

Nie ukrywam, że spodziewałem się pytania o publikowane w sieci materiały i szczerze na nie liczyłem. Rzeczywiście, w przypadku musicali na licencji sprawa jest – niestety – bardzo prosta: posiadane przez nas licencje, zarówno wsteczne, jak i bieżące, nie dopuszczają publikacji materiałów w sieci, zakazują nawet rejestracji spektaklu do celów archiwalnych. Jedynym polem eksploatacji może być scena teatru, dla którego pozyskana została dana licencja. Jedynie tzw. małe prawa pozwalają na publikację pojedynczych utworów musicalowych. Dzięki temu udało nam się uwolnić do sieci koncert, który miał swoją premierę w Zabrzu podczas gali Serce za serce realizowanej przez Fundację Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Zbigniewa Religi. Koncert ten składał się właśnie z pojedynczych utworów z różnych musicali.

Czy podobnie rzecz się ma ze Stańczykiem, mimo że jest dziełem polskich twórców?

Tu w grę wchodzi coś innego. Przede wszystkim: nie mamy takiego nagrania Stańczyka, z którego bylibyśmy na tyle zadowoleni, by wypuścić je do sieci. Mam tu na myśli nagranie całego przebiegu spektaklu, zmontowane, przygotowane z użyciem kilku kamer, z dopracowaną realizacją dźwięku itd. A wypuszczenie przeciętnego materiału nie wchodzi w grę. Druga sprawa: sieć jest narzędziem, które opiera się na deklaratywności a nie na rzeczywistości. A Stańczyk to spektakl, który ma cenzus wiekowy. Więc choć jest to dzieło o niewątpliwej wartości, dla mnie jedno z naszych najciekawszych przedstawień, cenzus wiekowy nas powstrzymuje. Nie chcemy brać odpowiedzialności za to, że nagranie obejrzy osoba, której rodzic nie życzyłby sobie tego.

Zastąpiliście nagrania przedstawień innymi inicjatywami. Czyje to propozycje i kto opiekuje się „linią repertuarową” Teatru w czasie pandemii?

Mamy to szczęście, że szybko się zorganizowaliśmy dzięki talentom naszych pracowników. Jak każda instytucja zaczęliśmy od czytań bajek, szybko jednak zdaliśmy sobie sprawę z tego, że prędko zaczną one wszystkim wychodzić bokiem, bo każdy to robił. A my, ponieważ nie jesteśmy biblioteką tylko teatrem muzycznym, szukaliśmy rozwiązań swoistych dla nas i takich, które nie kolidowałyby z obwarowaniami licencyjnymi czy brakiem nagrań. Oczywiście, archiwum jest skarbnicą, ale postanowiliśmy rozpocząć prace nad nowymi materiałami. Powstają one w spokojnym tempie, zatem nasze media społecznościowe nie są zasypane niekończącą się ilością materiałów, treści pojawiają się sukcesywnie. Jedna z propozycji, #rozrywkadośniadania, to pomysł Biura Obsługi Widzów i Promocji. Nazwa tego nurtu działań i pora zamieszczania materiałów zostały tak pomyślane, by nie wchodziły w paradę instytucjom publikującym treści popołudniami czy wieczorami. Nie zależy nam na rywalizacji, instytucje kultury nie powinny sobie przeszkadzać. Skoro widz w drugiej połowie dnia otrzymuje solidną dawkę treści, my możemy być do śniadania, to jest etycznie i komunikacyjnie dobre posunięcie. W cyklu tym nasi artyści przygotowują recitale, każdy z nich trwa około pół godziny. Te materiały realizowane w trakcie pandemii mogą stać się w przyszłości archiwum sentymentalnym – tak dla widzów, jak i artystów. Choć bowiem powstają metodami chałupniczymi i od strony realizacyjnej można im niejedno zarzucić, to wydarzają się poza naszą sceną, w prywatnych mieszkaniach. Zupełnie jakbyśmy odwiedzali sceny w domach i sami sobie organizowali namiastkę teatralnej działalności. Publiczność pewnie będzie mniej zainteresowana warunkami, w jakich powstawał dany materiał, dla widza ważna jest jakość treści – a o nią bardzo dbamy. Sam zresztą przekonany jestem, że nie intencje się liczą, ale rezultat. Jednak nawet jeśli strona produkcyjna widza mniej zainteresuje, dla nas zawsze praca nad kolejnym materiałem jest wydarzeniem osobistym. Narodził się również cykl #DlaMnieWażne – w jego ramach prezentujemy teksty istotne dla ludzi Rozrywki, przede wszystkim dla zespołu aktorskiego, który prezentując prozę czy poezję tłumaczy powody, dla których ten czy inny utwór jest dla konkretnej osoby ważny. Jeżeli więc ktoś z widzów ma swojego ulubionego artystę z chorzowskiego zespołu, to dzięki cyklowi #DlaMnieWażne ma szansę, by daną osobę poznać jeszcze lepiej, spotkać się z indywidualną wrażliwością. Podjęliśmy też jednorazową próbę zabawy z widzami: przypominając, że w teatrze muzycznym oprócz dźwięku ważny jest również ruch, przygotowaliśmy zabawę w ramach której do utworu Whitney Houston I Wanna Dance With Somebody można było stworzyć autorską choreografię. Włączyliśmy w to zadanie również teatralny zespół baletowy tworząc teledysk, przy pomocy którego celebrowaliśmy w kwietniu Międzynarodowy Dzień Tańca. Natomiast jeśli chodzi o produkcję tych treści i linię programową, nie mogę nie podkreślić roli Maćka Pezdka w tym przedsięwzięciu. To nieoceniony człowiek, który mocno trzyma w ryzach produkcję naszych działań. Potraktował to zadanie jako swego rodzaju wyzwanie łącząc np. funkcję kierownika planu z montowaniem materiałów. Wspiera go nasz akustyk Paweł Łosik, w realizacji materiałów z prawdziwą charyzmą pomaga również Kamil Franczak z zespołu artystycznego i Lidzia Kanclerz z naszego biura.

A jak na wasze działania i sytuację Teatru Rozrywki reaguje wasza publiczność?

W biurze najbardziej zbliżone do realnego kontaktu są rozmowy telefoniczne. Najtrudniejsze rozmowy to te, w trakcie których widzowie dopytują, czy spektakl zaplanowany np. za miesiąc na pewno jest odwołany, czy może jednak zostanie zagrany. Wciąż pojawia się niedowierzanie. Bywa to irytujące, ale jednocześnie buduje świadomość, że widzowie nie odpuszczają, co jest z kolei bardzo przyjemne. Oczywiście, na początku doświadczyliśmy olbrzymiej fali zwrotów biletów. Nikt nie wiedział jak sytuacja się będzie rozwijać, pierwszy impuls ze strony widowni jest więc uzasadniony i normalny. Zwroty w pierwszym miesiącu od zamknięcia teatru opiewały na kwotę ponad stu tysięcy złotych. Zdarzyły się też – najpierw pojedyncze, a potem coraz częstsze – inicjatywy widzów, którzy prosili o „zamrożenie” biletów, by później wyznaczyć im nowy termin i miejsca. Zdarzyło się kilka razy – i było to niezwykle budujące – że widzowie pisali: „Prosimy o niezwracanie pieniędzy i o nierezerwowanie nowego terminu, pozdrawiamy i życzymy zdrowia”. Mówiąc wprost: otrzymywaliśmy od widzów datek na teatr. Nie da się jednak ukryć, że w rozmowach dominuje niedowierzanie w odwołanie absolutnie wszystkiego. Również i my nie wiemy co będzie dalej, jak będzie wyglądał repertuar. Dopiero teraz, w drugiej połowie maja, możemy zacząć przymierzać się do planowania września.

Macie więc widownię, która w was wierzy i jest blisko „swojego” teatru, raczej społeczność skupioną wokół marki, jaką jest Teatr Rozrywki, niż zbiór przypadkowych osób.

My też staramy się to w ten sposób odczytywać. To mocna i, mam wrażenie, niezwykle świadoma społeczność, co dostrzec można było już wcześniej. Zdarzyło nam się np. odbierać telefony z pytaniami o konkretną obsadę danej roli. Ten czy ów widz widział jedną obsadę np. Cabaretu, a chciał zobaczyć również tę drugą. Widzowie wyczekują, śledzą nas i sprawdzają co się dzieje.

Zastanawialiście się już nad tym, jak będzie wyglądała rzeczywistość Teatru Rozrywki po odmrożeniu instytucji kultury?

Obawiam się, że gdy pojawi się reżim sanitarny, będzie on kompletnie nieadekwatny do możliwości instytucji. Może to marne porównanie, ale: to trochę tak jakbyś posiadał super szybki samochód, ale mógł nim jeździć wyłącznie po terenie zabudowanym i zalewać silnik powodując, że samochód jest w coraz gorszym stanie. Każdy miesiąc niegrania to dla nas takie zalewanie silnika. Żeby zagrać duży musical potrzebujemy np. przygotowanego zespołu baletowego. Zespół ten, obecnie pozbawiony możliwości pracy, jest w sytuacji patowej, bo w tym zawodzie konieczna jest niebywała sprawność fizyczna, niemożliwa do trenowania w warunkach domowych. Nie oszukujmy się zresztą: nawet jeśli tancerze starają się zachować kondycję fizyczną, to przecież mieszkają w małych mieszkaniach, w których nie da się ćwiczyć z tanecznym rozmachem. A teatr musicalowy to dla tancerzy, nie ukrywajmy, kontuzjogenna przestrzeń pracy. Kontuzje są zaś tym częstsze, im słabsze jest ogólne przygotowanie – w tej sytuacji niezależne od tancerzy. Nie wyobrażam sobie powrotu do innej sytuacji niż ta, która była wcześniej. Reżim wydaje mi się absurdem, bo nawet jeśli będziemy rozdzielać publiczność wolnymi miejscami na widowni, to w antrakcie wszyscy spotkają się w foyer.

Dochodzą do tego kwestie artystyczne: jak zagrać scenę miłosną z zachowaniem dystansu? Albo scenę kłótni z unikaniem kontaktu fizycznego?

Pamiętaj o orkiestrze. Kilkunastu muzyków zamkniętych w orkiestronie, który nazywamy „akwarium”, łamie reżim sanitarny z automatu. Podsumowując: walorem musicalu jest wrażenie, jakie może wywołać, to, że płaszczyzny tak różne jak taniec, dźwięk, wokal i gra aktorska działają równocześnie. Wytyczne sanitarne nowego typu to dla teatrów takich jak my wkładanie kija w szprychy. Cóż, jesteśmy w trudnej nowej rzeczywistości zawodowej i dopiero zaczynamy ją sobie wyobrażać.

Macie kontakt z innymi teatrami muzycznymi? Staracie się wypracować wspólne dla tego rodzaju instytucji know-how?

Dyrekcje teatrów muzycznych i operowych w Polsce – o ile wiem – spotykają się regularnie przy pomocy aplikacji zoom. Trwają przymiarki do stworzenia rekomendacji dla instytucji. Wszyscy dzielą się spostrzeżeniami i uwagami, a jednocześnie pracują nad wspólnym dokumentem, który miałby być przedstawiony w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Myślę, że to słuszny kierunek: przedstawienie do zaopiniowania ministerialnego dokumentu przygotowanego oddolnie. Przecież o tym jak funkcjonują instytucje wiedzą najlepiej… same instytucje!

Jaka jest twoja opinia o działaniach teatrów w trybie on-line? Co może to przynieść? A może coś odbiera?

Mamy – my, instytucje kultury – wspólny cel, bez wątpienia. Jednak przyświecają nam w jego realizacji różne idee. Moja opinia, zbieżna zresztą z tym, co myślą koleżanki i koledzy, z którymi pracuję, jest taka, że jak doskonale teatr by nie działał w trybie on-line, to nie będzie to nigdy wspólnotowe spotkanie. Gdyby mógł przejść do sieci bez strat artystycznych, to teatralne ekwiwalenty Netflixa czy HBO GO powstałyby lata temu. A przecież, chociaż mamy Teatr Telewizji, widzowie wciąż przychodzą na żywe spektakle i nierzadko jest to dla nich wielkie wydarzenie. Oczywiście działalność on-line jest wyjątkowo potrzebna, od dwóch miesięcy każdy dzień przynosi przykłady na poparcie tego stwierdzenia. Sami promujemy obecnie hasztag #kulturanazdrowie – celem jest pobudzenie w widzach refleksji o tym, że w czasie pandemii czytali, słuchali czy oglądali różne dzieła i – choćby mimowolnie – dbali o swoje zdrowie psychiczne. Dla mnie jest to jedyna wymierna korzyść z teatralnych działań w sieci: dają możliwość zachowania namiastki normalnego funkcjonowania. Natomiast – i to jest powód naszych wewnętrznych biurowych dyskusji – uważam, że ta studnia nie ma dna. Bez względu na ilość materiałów wrzuconych do sieci nie dadzą one nic więcej niż ta namiastka, o której wspomniałem. Jeżeli po pandemii widz nie będzie się bał i będzie miał potrzebę, pragnienie czy tęsknotę za żywym teatrem – to przyjdzie. Jeśli jednak zmieni swoje nastawienie i praktyki uczestnictwa w kulturze albo uzna wręcz, że kultura nie jest mu potrzebna, to działalność on-line i tak nie zachęci go do powrotu na teatralną widownię. Teatr w sieci nie zbuduje publiczności, bo nie jest spotkaniem z ludźmi tu i teraz. Owszem, Internet to wspaniałe narzędzie, ale teatru rozumianego jako doświadczenie nigdy w życiu do internetu nie przeniesiemy. Jeżeli teatr on-line miałby zastąpić żywy teatr, to powinienem w tej chwili, w wieku trzydziestu pięciu lat, pójść na emeryturę.

To bardzo smutna konkluzja.

To jeszcze nie jest konkluzja, bo przyznam ci się, że liczę na pozytywną rzecz związaną z pandemią: na to, że widzowie przypomną sobie jakie to świetne uczucie – wyjść do teatru, zrobić sobie święto, zobaczyć spektakl. Marzę o tym, by w widzach rósł niedosyt teatru, pragnienie pójścia do teatru nabrzmiewało, a działalność cyfrowa potęgowała tęsknotę za spotkaniem.

Na pewno nie jesteś osamotniony w swym myśleniu. Przecież najsilniej charakteryzuje teatr bycie razem w jednym miejscu, gdy jeden coś robi, a drugi na to patrzy i jest nie tylko widzem, ale i świadkiem działania.

Nakręciliśmy spiralę – my, pracownicy kultury – udostępniania materiałów w sieci. I nie odmawiam tej pracy słuszności! Jednak zastanawiałem się, co by było gdyby wszystkie instytucje kultury zamilkły na dwa miesiące. W jaki sposób odbiłoby się to na zdrowiu publicznym. Może za mało jesteśmy świadomi tego, że książki, zdjęcia, wirtualne spacery, rejestracje spektakli czy piosenki są wytworami kultury. Zastanawiam się – i nie mam na to odpowiedzi – na ile jesteśmy świadomi tego, że uczestniczymy w kulturze niemal bez przerwy. Gdybym miał odnaleźć negatywną konkluzję sytuacji pandemii, zebrać w niej swój żal, smutek i nieco przerażenia, to powiedziałbym, że działania on-line są szarpaniem się, krzykiem i pokazywaniem, że jesteśmy ważni. Gdybyśmy milczeli, być może ludzie zrozumieliby, że kultura i jej twórcy są ważni. Nie sprawdziliśmy tego – na szczęście. Obawiam się, że zdrowie publiczne ucierpiałoby w takim eksperymencie. Tak czy inaczej – niezwykle ciekawe jest to, jak bardzo jesteśmy nieprzygotowani na sytuację pandemii. Z jednej strony doświadczamy niesamowitego rozwoju technologicznego, z drugiej – tak podstawowej rzeczy jak spotkanie nie jesteśmy w stanie przenieść do internetu.

Na samym początku wspomniałeś, że jesteś sceptykiem jeśli chodzi o działania teatrów w sieci. Teraz dużo lepiej to rozumiem.

Przyznam, że miałem sceptyczne nastawienie również do naszej rozmowy – obawiałem się, że będzie to przysłowiowe bicie piany. Człowiek zajmujący się promocją jest od tego, by tę promocję robić – nie zaś, by o niej opowiadać. Jeżeli zatem moja praca nie przynosi efektów, zainteresowania ze strony widza, to nie nabierze sensu, gdy będę o niej mówić. Udało nam się jednak wymienić myśli znacznie wykraczające poza moją pracę.

Zależało mi na tym, by porozmawiać z osobami, które w tej chwili pracują na to, by ekwiwalent teatru, jakim stała się działalność on-line, działał jak najlepiej.

Dzięki tej rozmowie dotarła do mnie też swego rodzaju „wartość dodana”, która pojawiła się przy realizacjach przygotowywanych teraz, podczas pandemii. Staliśmy się dla siebie wzajemnie grupą wsparcia. „My” – artyści, którzy wykonują swoje recitale, osoby z zaplecza produkcyjnego, dział promocji, akustycy, ale też np. nasze księgowe, z którymi mijamy się na korytarzach teatru. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wzajemnie się terapeutyzujemy pracując dla widza. Widz, nawet wirtualny, którego nie spotykamy bezpośrednio, nadaje naszej pracy sens i sprawia, że czujemy się potrzebni. A przy okazji udało nam się udokumentować wycinek rzeczywistości, która się po cichu dzieje.

15 maja 2020 r.