EN

26.10.2020, 10:54 Wersja do druku

Aktorska „fala”? A może pomysłowe otrzęsiny? Koniec pewnej tradycji

Mieliśmy im mówić na „pan” i meldować się na korytarzu. „Fuks roku zerowego Wojciech Solarz ma zaszczyt powitać studentów: pana X i panią Y”. Sama konieczność szybkiego nauczenia się nazwisk kilkudziesięciu starszych kolegów była czymś trudnym. Za niewiedzę karano, na ogół obowiązkiem odegrania szybkiej etiudy. Tematy najróżniejsze. „Pachnie pan jak Skoda Favorit”. Albo: Odegraj w minutę „Dziady” Mickiewicza – wspomina warszawski aktor Wojciech Solarz - pisze Piotr Zaremba w Tygodniku TVP.

Może się wydawać, że temat jest mało aktualny. Właśnie zamknięto Akademię Teatralną po tygodniu normalnego działania. Były przypadki zakażeń. Ponieważ trudno prowadzić zajęcia dla przyszłych aktorów wyłącznie zdalnie, cała ich edukacja staje pod znakiem zapytania. Zresztą sam teatr ledwie zipie z powodu prawnych ograniczeń i testów z wynikiem pozytywnym wśród aktorów szykujących się do występów.

A jednak temat może wrócić, bo przed pandemią był ważny. Zresztą nawet teraz, kiedy zdawało się, że normalność do świata teatralnego wróci choć częściowo.

Zakazujemy i tyle

Dopiero co, we wrześniu, rektor Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie Dorota Segda zakazała tak zwanej fuksówki. Czyli zbioru rytuałów, jakim poddają pierwszaków starsi koledzy ze szkół teatralnych. Takich otrzęsin, które w szkołach aktorskich trwają kilka tygodni.

Ton oświadczenia był kategoryczny i prawdę mówiąc odrobinę ideologiczny. „Zrobiłam wszystko, żeby sprostać waszym oczekiwaniom w sprawach mobbingu i dyskryminacji; rozwiązałam wiele bardzo trudnych spraw. Kosztowało to nas wszystkich wiele wysiłku. Ale jestem z nas dumna! Mamy procedury antymobbingowe. Powołałam rzeczników ds. etyki. »Fuksówka« jest ostatnim reliktem czasów, w których można było wykorzystywać swoją »pozycję« po to, żeby »tresować«, a często nawet »upokarzać« młodszych kolegów. Nazywanie tego zjawiska tradycją jest nieporozumieniem. »Fala« w wojsku to tradycja czy przestępstwo?” – pytała pani rektor.

Dalej pozwoliła sobie na osobisty ton. Napisała, że sama ma „traumatyczne wspomnienia związane z tym obyczajem.”

Poparła ją natychmiast warszawska Akademia Teatralna, która zrobiła to rok wcześniej. Tak samo postąpiły i inne uczelnie kształcące aktorów. Paradoks polega na tym, że ten wyklinany diabeł jednak przez wielu – choć przyznajmy nie przez wszystkich – aktorów wspominany jest bardzo ciepło. Na czym polegał?

Fuks się melduje

Wspomina aktor Wojciech Solarz, którego poddano fuksówce w roku 1998 (studia na warszawskiej Akademii): – Starszych kolegów poznawaliśmy już na egzaminach, byli wtedy ciepli i pomocni. A potem nagle na pierwszym spotkaniu, jeszcze przed wakacjami, stawali się „oprawcami”. Mieliśmy im mówić na „pan” i meldować się na korytarzu. „Fuks roku zerowego Wojciech Solarz ma zaszczyt powitać studentów: pana X i panią Y”. Sama konieczność szybkiego nauczenia się nazwisk kilkudziesięciu starszych kolegów była czymś trudnym. Za niewiedzę karano, na ogół obowiązkiem odegrania szybkiej etiudy. Tematy najróżniejsze. „Pachnie pan jak Skoda Favorit”. Albo: Odegraj w minutę „Dziady” Mickiewicza.

mat. Filmu Polskiego

Z wakacji wróciliśmy z gotowym „Hymnem fuksa”. I potem każdego dnia po 18.00, kiedy kończyły się zajęcia, dostawaliśmy się we władanie starszych kolegów. Musieliśmy nosić „blachy”, czyli tekturki z nazwiskami, skazano nas na dziwne pstrokate stroje, dziewczyny nie mogły używać makijażu, panowie nosili domalowane wąsy. Głównym organizatorem fuksówki był rok trzeci, ale tak naprawdę władzę nad nami miał każdy starszy kolega. Także absolwent, bo na niektóre imprezy schodzili się tłumnie.

Trzymali nas w gmachu na Miodowej całe noce, nękali ćwiczeniami i etiudami. Kiedyś musieliśmy do pierwszej w nocy stać na rękach. Wracałem wtedy do Michalina autem ojca. A o ósmej rano zaczynały mi się zajęcia z tańca. Kiedy jechałem na powrót do szkoły, usnąłem za kierownicą w korku na Moście Poniatowskiego. Obudziłem się po kilkunastu minutach – wspomina aktor.

A jednak Solarz broni gorąco fuksówki: – Ja w to natychmiast wszedłem, polegało to na wykorzystywaniu własnej kreatywności, na stosowaniu abstrakcyjnego humoru. Przeżyłem przez te kilka tygodni – do 24 października, kiedy odgrywaliśmy fuksówkowe przedstawienie, do spółki z rokiem czwartym, tyle ile przez całe liceum. To może najpiękniejszy czas mojego życia. Braliśmy szturmem całą Warszawę. Jednego dnia szliśmy grać „Dziady” w Parku Krasińskich pod okiem starszego kolegi Borysa Szyca. Innego, tworzyliśmy pod Barbakanem kolejne stacje rozrywki, gdzie odgrywało się scenki. I to wtedy dowiedzieliśmy się, że teatr to wspólnota.

Czarny sen fuksa

Obecny absolwent Konrad Żygadło przeżył fuksówkę w roku 2016. Z jego opowieści wynika, że zmieniły się szczegóły, a nie zrąb inicjacyjnych rytuałów. Na fuksówkowym przedstawieniu końcowym Solarz grał improwizacje na temat wenezuelskich seriali. Żygadło – coś na temat kosmosu. Ale tak naprawdę korzystano ze scenek wszelkich, wymyślonych przez kilka tygodni fuksówki.

Pewne punkty tego permanentnego spektaklu bywały zmienne. Studenci z roku Solarza musieli urządzać na warszawskich Jelonkach Wigilię – w październiku. Rok Żygadły został powieziony z zasłoniętymi oczami w nieznane. Autokar przetransportował ich aż do Olsztyna. Najpierw w lesie zarządzono chwilami nieprzyjemne szykany, ale potem skończyło się wspólną biesiadą. Za tak zwany „czarny sen fuksa” płacili, chyba niemało, skoro wynajęto pojazd i lokal, starsi koledzy – składkowo.

– Nas też zawieziono autokarem, ale nad morze. To był akurat piękny fuksówkowy akcent – rozmarza się Olga Sarzyńska, aktorka Teatru Ateneum (rok fuksówki, czyli początku studiów – 2003). Sarzyńska przyznaje, że dziewczyny miały gorzej. Źle znosiły na przykład konieczność trwania kilka tygodni w stanie permanentnego zaniedbania. A jednak… – Owszem, trzymali nas nocami. Ale czasem, razem z nową przyjaciółką Moniką Węgiel same nie chciałyśmy wychodzić ze szkoły. Wtedy narodziło się mnóstwo przyjaźni: ze starszymi kolegami, i ze swoim rokiem – opowiada dziś aktorka.

Były i mniej sympatyczne strony tych zdarzeń. – Niektórzy nie wytrzymywali, zdarzało się, że dziewczęta płakały. A jeden kolega po prostu odszedł ze szkoły po kilku tygodniach, jest dziś cenionym operatorem. Zarazem to oswajało z prawidłami tego zawodu, gdzie próby trwają nieraz nocami, a reżyserzy bywają brutalni. No i wydobywało z nas umiejętności. Na końcowe przedstawienie schodziła się, aby nas sobie obejrzeć, cała aktorska elita: Andrzej Łapicki, Jan Englert, Maja Komorowska, Anna Seniuk. Oni się do fuksówki nie mieszali, ale chcieli oglądać efekt. U nas był nawet premier Buzek, jego córka Agata studiowała na czwartym roku – relacjonuje Solarz.

– Mam podobne zdanie na temat uruchamiania rozmaitych talentów poprzez wyzwania. I myśmy się naprawdę podczas fuksówki zintegrowali. Na początku, jeszcze przed wakacjami starsi koledzy powiedzieli nam: kto nie chce, nie uczestniczy. I paru kolegów tak postąpiło. Może i mieli potem pewne kłopoty z integracją, ale żadnego trwałego podziału nie zauważyłem – dodaje Konrad Żygadło.

Ci, co podnieśli bunt

Ale legendy osób, które nie dały się sfuksować, także krążą po aktorskim świecie. Kinga Preis we Wrocławiu, Michał Czernecki w Krakowie. – Rok Piotra Adamczyka, Michała Żebrowskiego, Ewy Bułhak, Agnieszki Krukówny zbuntował się w roku 1991 w całości. Ale potem, kiedy doszli do roku czwartego i robili fuksówkowe przedstawienie z pierwszakami, żałowali, że nie zaznali losu fuksów – opowiada aktor i reżyser Jarosław Gajewski, wieloletni prorektor ds. studenckich Akademii Teatralnej w Warszawie.

mat. Filmu Polskiego

Znakomity aktor Michał Czernecki źle zareagował na Facebooku na moje wątpliwości, czy słusznie zrobiono, przerywając tę tradycję. Potem przesłał mi fragment ciekawej książki, gdzie w formie wywiadu-rzeki objaśniał różne swoje życiowe decyzje:

„Bo ta fuksówka w Krakowie była głupia, upokarzająca i niepotrzebna. Rządząca nią zasada była i chyba jest dość prosta: bici biją. Czyli ci, którzy dziś na pierwszym roku dostają w dupę, zrobią to samo innym za rok. Rozumowałem sobie w ten sposób: dostałem się do prestiżowej, artystycznej szkoły i nagle doświadczam jakichś prymitywnych, koszarowych metod jak z »Samowolki«.(…) Trzeba było też tytułować tych starszych studentów w jakiś idiotyczny sposób, nie pamiętam już dokładnie, ale oni wymyślali sobie jakieś pseudonimy im bardziej absurdalne i dłuższe, tym lepiej. Było dużo tyleż kretyńskich, co zwyczajnie chamskich wymagań, np. trzeba było się meldować na korytarzu albo biegać do knajpy po jedzenie dla starszych »kolegów«”.

Czernecki kończy historią swojego buntu: „No i któregoś dnia szliśmy przez park we czterech chłopaków z naszego roku: ja, Grzesiek Mielczarek, Łukasz Apostel i Darek Matys. Oczywiście mieliśmy na sobie te duże, idiotyczne tablice i coś jaskrawego. Było ponuro, lało a my w ogóle nie gadaliśmy ze sobą. Zatrzymaliśmy się, popatrzyliśmy na siebie i któryś z nas powiedział »Chłopaki, co my w ogóle, kurwa mać, robimy?«. Poczuliśmy się jak ostatni kretyni.

Na naszym piętrze czekał już na nas dość bojowo nastawiony chłopak, który fuksował chętnie, zapamiętale i uważał się za wyjątkowego twardziela. Miał ksywę Czarny. Generalnie wzbudzał lęk, bo wydawał się średnio obliczalny. W każdym razie on stał na korytarzu w miejscu zbiórek fuksów i coś tam pokrzykiwał niby to groźnie, że mamy się meldować i gdzie są nasze tabliczki. I Grzesiek Mielczarek odpowiedział mu na to pewnym głosem, ale bez patosu »Weź się odpierdol!«. Z chłopaka w momencie zeszło powietrze i chwilowo zaniemówił. Jak już głos odzyskał zaczął się odgrażać (ale już z odległości), że zgłosi naszą niesubordynację kierowniczce fuksówki. (…) Koronnym argumentem jednego ze starszych studentów, żeby nas nakłonić do pozostania było zdanie: »A jaką masz pewność, że po tym, jak wystąpisz, ja jeszcze kiedykolwiek będę chciał napić się z tobą wódki?«. Nigdy z nim nie piłem. Nie żebym nie mógł, ale nie chcę. (śmiech)”.

Możliwe, że aktor trafił na wyjątkowo nieciekawych kolegów. Ale możliwe też, że nie bawiło go to, co inni kupowali. W tej swojej opowieści wykpiwa konieczność noszenia identyfikatorów czy meldowania się, co inni wspominają z niemal rozrzewnieniem. Ważnym motywem jego postawienia się była też dziewczyna „na mieście”. Pewien student przerwał mu dla zabawy rozmowę z nią prowadzoną z automatu na korytarzu.

Tłumaczy Wojciech Solarz: – Zżywaliśmy się a kolegami, ale traciliśmy wcześniejsze kontakty. Ludziom, którzy mieli poza szkołą dziewczynę czy chłopaka, bywało ciężko. Ale to nas przyzwyczajało do myśli, że całe nasze życie będzie skoncentrowane tu – przez 24 godziny na dobę. Taki los aktora.

Przegięcia były likwidowane

Mateusz Kmiecik, młody aktor Teatru Narodowego w Warszawie był jednym z „dyrektorów”, czyli ludzi, którzy z wyżyn trzeciego roku kierowali fuksówką. On nie rozumie decyzji szkoły: – To była JEDYNA w pełni studencka inicjatywa skierowana dla młodszych kolegów, nie trwająca godzinę, dzień lub dwa, ale blisko 3 tygodnie. Inicjatywa przy okazji której studenci robili wszystko łącznie ze zbiórką pieniędzy na wyjazdy i wieczorki. Przez trzy tygodnie braliśmy odpowiedzialność za tych młodych ludzi i traktowaliśmy to bardzo poważnie. Oczywiście zdarzali się studenci czy absolwenci, którzy próbowali odbić swoje frustracje wykorzystując swoją pozycję względem fuksów ale zawsze byli oni bardzo szybko sprowadzani do parteru – podkreśla.

To samo mówi Konrad Żygadło: – To pierwsza i jedyna rzecz, którą wszyscy robiliśmy razem. Bez jakiejś formy integracji na początku szkoła staje się taką samą uczelnią jak każda inna. To dzięki fuksówce nauczyliśmy się współdziałać i liczyć na siebie nawzajem.

Inny młody aktor, który był kilka lat temu „dyrektorem” fuksówki, woli pozostać anonimowy. On jest bardziej hamletyczny: – W pierwszym odruchu byłem całkowicie przeciwny zakazowi. Bawiłem się świetnie po obu stronach gry, a przegięcia, które obserwowałem nie były duże, za to łatwe do ukrócenia. Studentów którzy przeginali, natychmiast się pacyfikowało. Poczucie humoru i odrobina dystansu gwarantowały niezapomnianą zabawę i integrację.

Ale potem pomyślałem, że jeśli ta zabawa wyrządziła szkodę nawet jednej osobie, to może faktycznie nie jest dobra. I fakt, do przemocowych sytuacji dochodziło. No i jeszcze jedno pytanie: czy fuksówka przygotowywała pierwszoroczniaków do reguł świata artystów, bo bywają one okrutne, czy była pierwszym elementem tego okrucieństwa? Czy ona nie stwarza już na samym początku drogi aktora, materiału podatnego na mobbing, molestowanie itp. Ale jednak pozostaję po stronie fuksówki. Fakt, że ktoś zabił kiedyś przy użyciu młotka, nie znaczy ze musimy zdelegalizować młotki – mówi.

Olga Sarzyńska: – Przegięcia, fakt, zdarzały się. Nie jest fajnie, kiedy się na tobie wyżywa starszy kolega, na dokładkę pijany. Ale przeważają wrażenia pozytywne.

mat. Filmu Polskiego

Szkoda inicjatywy

Zapytałem o zdanie dawnego wieloletniego rektora szkoły teatralnej w Warszawie Jana Englerta. Oto nasza rozmowa:

J.E.: Ludzie, którzy byli w wojsku, przyznają: było strasznie, ale wspomina się to przyjemnie. Ci, co już przejdą fuksówkę, na ogół mówią o niej dobrze. Ale fuksowani nie zawsze są zachwyceni. Ja też byłem fuksowany. Boję się, że później to się trochę przekształciło w odpowiednik fali. Były przypadki nieładnego zachowania. Ja jeszcze jako rektor próbowałem pilnować z oddali pewnych reguł.

P.Z.: Aktorzy mówią po latach, że dzięki fuksówce, zyskali na przykład większą śmiałość.

J.E.: Ale my się teraz w coraz większym stopniu zajmujemy słabymi, „upośledzonymi”. Stąd te ruchy. To jak z restrykcjami związanymi z pandemią – mają chronić słabszych. Szkoda mi przy tej okazji ducha studenckiej inicjatywy. Wie pan, ja się uczyłem w zupełnie innych czasach. Myśmy do kolegów ze starszych lat naprawdę mówili na początku „proszę pana”, teoretycznie po fuksówce przechodziło się na „ty”. Dziś wolność wypiera hierarchię. Więc wszelkie ograniczenia odbiera się jako zamach na wolność. Może i dobrze, że się tego zakazuje. A zarazem mi tego obyczaju szkoda.

P.Z.: A to nie była swoista gwarancja ciągłości, podtrzymanie tradycji?

J.E.: Ale były i nadużycia, zwłaszcza w domach akademickich. Ciężko mi tu o jednoznaczność, bo boję się dominacji chamstwa, brutalności. A równocześnie internet daje iluzoryczne poczucie wolności i równości. Fuksówka jest z tym duchem sprzeczna.

P.Z.: Może rezygnacja z fuksówki to uwzględnienie nadmiernej delikatności młodych ludzi?

J.E.: Prowadzone w sposób kulturalny, dotyczące umiejętności zawodowych, fuksówki miałyby sens. Ale usługiwanie starszym kolegom sensu nie ma. Każda władza jest pokusą.

Prawda o nich

Dawny prorektor Jarosław Gajewski wspomina, że jego fuksówka, z roku 1980, to było przede wszystkim końcowe przedstawienie, na dokładkę naszpikowane aktualnościami politycznymi, „bo taki był czas”. Potem coraz mocniej eksponowano wątki dominacji starszych nad młodszymi. Dlatego Gajewski był jako władza szkoły sceptyczny, bo dochodziły go wieści o rzeczach nieprzyjemnych. Dziś jednak fuksówki żałuje. – Te ich końcowe przedstawienia, to była świetna okazja odsłonięcia różnych prawd o nich. Dla pedagoga okazja bezcenna. Chodziliśmy ich oglądać wszyscy.

Na koniec z pytaniem o sens zakazu docieram do rektora Akademii Teatralnej w Warszawie Wojciecha Malajkata. – Uważam, że były w tym rzeczy dobre, ale przeważały złe, przede wszystkim okazja do leczenia kompleksów przez niektórych starszych studentów. Ale zgadzam się, warto by coś wymyśleć, co pozwalałoby na integrację bez nadużyć. Na dobrą zabawę bez okazji do robienia komuś przykrości – objaśnia.

Teraz, dodam, jest najgorszy czas na takie poszukiwania.

Jak z „Samowolki”

W Warszawie aktorzy i studenci starszych lat Akademii zapewniają: „U nas przypadki obsługiwania starszych kolegów raczej się nie zdarzały”. I są przekonani, że opinię psuły fuksówce szkoły w Krakowie czy we Wrocławiu, gdzie było podobno „bardziej brutalnie”.

Student trzeciego roku Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie tak to komentuje: – Jeśli działy się u nas rzeczy drastyczne, to kiedyś. Ja wszedłem w to dobrowolnie, doskonale się bawiłem, a plakietkę nazywaną „duszą” przechowuję do dzisiaj. Wypisywaliśmy na niej, co nam naprawdę w duszy grało. To były moje najfajniejsze chwile. Uważam, że moja szkoła się myli.

Pytam z kolei Łukasza Mateckiego, aktora dziś mieszkającego i pracującego w Warszawie, ale po wrocławskiej Akademii Teatralnej (fuksówka: rok 1992). –Tak, była opinia, że u nas jest gorzej. Kilka lat przede mną grupa studentów od nas grała w „Samowolce” Feliksa Falka i to podobno oni zaprowadzili obyczaje rodem z „fali”. Ale ja nie mam złych wspomnień. Mnie fuksówka uczyła samodzielności, kreatywności, gry zespołowej. Mam wrażenie, że walka z nią to element zmian cywilizacyjnych. Pojawia się zjawisko przedelikacenia, może nawet zniewieścienia młodych ludzi, a starsi to podsycają – uważa Matecki.

Ciekawe są relacje młodych aktorów, którzy stykali się z ostatnimi fuksówkami. Ta całkiem ostatnia, sprzed dwóch lat, się nie udała. Część kadry nie ukrywała już swojego nastawienia na „nie”. Kiedy studenci próbowali jak za dawnych czasów szaleć w pomieszczeniach szkoły wieczorami, wykładowcy potrafili przyjść i ochrzanić.

Oddzielną rolę odegrało nagłośnienie „okrucieństw” z Wydziału Lalkarskiego w Białymstoku. W roku 2018 zajęła się tym tematem w pracy magisterskiej studentka tego wydziału z kierunku aktorstwa. Wprawdzie konkretnych okrucieństw przytoczyła niewiele, ale porównała fuksówkowy mechanizm nie tylko do „fali”, ale i do sławnego eksperymentu Philipa Zimbardo, który w roku 1971 na Uniwersytecie Stanford podzielił studentów na strażników i więźniów, prowokując odpowiednie zachowania.

Autorka pracy wspomniała przypadek z 2007 roku, kiedy student lalkarstwa miał wypadek samochodowy – podobno z powodu przemęczenia fuksówką. Temat został podchwycony niedawno przez Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Zwrócono im uwagę, że rzecz dotyczy roku 2007. Ostatecznie relację zdjęto ze strony Ośrodka.

Ale faktem jest i to, że pierwszaki (obecny rok trzeci) coraz mniej chętnie dawały się na ostatniej warszawskiej fuksówce wtłoczyć w ramy zabawy. Zdarzały się incydenty. W ramach jednej z etiud śpiewano piosenkę. Wśród pierwszaków był chłopak pochodzenia wietnamskiego. Starszy aktor przewodzący zabawie powiedział w pewnym momencie: „Nawet on zna tę piosenkę”. Inni studenci pierwszego roku zaprotestowali, jakby doszło niemal do aktu rasizmu. Fuksówka stawała się coraz bardziej podejrzana.

Efekt płatków śniegu

– I skutek taki, że młodsze roczniki słabo znają starszych kolegów i ich pracę. Mówi się o syndromie płatków śniegu, to duża ocena własna połączona z przewrażliwieniem. Nasz rocznik był ze zbyt wielkiego ego skutecznie odzierany, także przez fuksówkę – tłumaczy młody aktor, już po szkole.

– Świat się zmienia, szkoła już nie jest takim objawieniem dla młodych ludzi, rynek aktorski jest inny. A jednak szkoda – komentuje tę zmianę nastrojów Wojciech Solarz.

Ciągłość, tradycja to samoistne wartości. Choć zgoda, nie każda tradycja musi być dobra. Wydaje mi się, że ludzie zestawiający igraszki fuksówkowe z mobbingiem czy nawet molestowaniem, popadają w mocną przesadę wynikłą z ducha czasów. Ale można do woli debatować o tym, co przeważało: czy zalety zabawnego, twórczego zwyczaju, czy jego wypaczenia. I warto słuchać uważnie krytyk.

Jedno było ważne. Jak mówi Wojciech Solarz, i jak powtarzali jego koledzy, zarówno czterdziesto- jak i dwudziestoparolatkowie w internetowych debatach, szkoła należała podczas kilku tygodni fuksówki do studentów. Stawała się przestrzenią ich twórczości.

Czy „płatki śniegu” wymyślą jakąś nową formę integracji, o której wspomina rektor Malajkat? Mam zasadnicze wątpliwości – niezależnie już od pandemijnego klimatu, który będzie rwał więzi jeszcze bardziej. Czy „delegalizacja młotka” tego rwania też nie przyspiesza?

Tytuł oryginalny

Aktorska „fala”? A może pomysłowe otrzęsiny? Koniec pewnej tradycji

Źródło:

Tygodnik TVP (tygodnik.tvp.pl)
Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

16.10.2020

Wątki tematyczne