PAMIĘTAM z jaką przyjemnością połączoną z niecierpliwym oczekiwaniem chodziliśmy swego czasu do teatru na kolejne prapremiery sztuk Friedricha Durenmatta. Było to jednak dawno, a sztuki Szwajcara były wówczas - w drugiej połowie lat pięćdziesiątych - absolutną nowością. A ponadto zawsze były grywane przez najbardziej doborową stawkę aktorską. Jedną z takich premier było przedstawienie "Romulusa Wielkiego" w warszawskim Teatrze Dramatycznym z wielką kreacją Jana Świderskiego w roli tytułowej. Chodziło się więc na Świderskiego, bo już wówczas starsze pokolenie szydziło sobie z filozofijki, zawartej w owym dziele. Już wówczas prawdziwi koneserzy teatru przepowiadali szybki zmierzch tej twórczości. Wtedy takie twierdzenia bardziej od nas doświadczonych teatromanów wydawały się memu pokoleniu wręcz obrazoburstwem. Durenmatt wydawał się nam wówczas niezwykle nowoczesny i odważny. Cóż, mija od tych naszych olśnień circa 30 lat i ze smutkiem
Tytuł oryginalny
Zwietrzałe atrakcje
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczywistość nr 8