Dlaczego teatry upodobały sobie ostatnio dramaturgię Czechowa, nie potrafię zgadnąć. Być może działa tu zasada kontrasty, im bardzie; życie na rozsnuwa obrazy pustej, jałowej egzystencji, rozpaczliwej beznadziejności i nudy. Jeśli właśnie nuda, śmiertelną nieogarnioną niemożliwa do pokonania nuda jest tym, co teatr Szwedzka 2/4 postanowi zaofiarować swym widzom, to trzeba przyznać, że udało mu się nad podziw.
Spektakl "Trzech sióstr" wlecze się w tempie, w jakim zdychający z pragnienia żółw podąża piaszczystą drogą. Najpierw nie dzieje się nic. Solony (Mirosław Zbrojewicz) czyta książkę. Przewraca kartkę po kartce. Masza siedzi w fotelu. Mijają minuty. Czekamy. Nic. Wreszcie jakiś ruch. Lekkim krokiem wbiega Irina (Jolanta Łagodzińska). Obraca się powoli podziwiając zwiewność swej biało-liliowej sukni. Mijają minuty. Irina wciąż się obraca, W końcu opiera się o stół i na bose stopy zakłada baletki. Starannie, z namaszczeniem sznuruje tasiemki. Na jednej kostce. Na drugiej. Czekamy dalej. Irina kończy i staje przed lustrem. Stoi. Minuty płyną. Coraz dłuższe. Wreszcie wchodzi Olga (Magdalena Kuta). Siada w fotelu. Nic. Czekamy Minuty już nie mijają, nie płyną, utknęły w miejscu jak kamienie w jałowej głębieni tym kamiennym ciężarem gniotą widzów już do końca spektaklu. Przez trzy godziny. 180 minut. Męka. To nieznośne spowolnienie rytm