Mała Sala Teatru Nowego to istna bombonierka. Istnieje już kilka lat, a wciąż jeszcze człowiek nie może sią nią nacieszyć. W jej intymnym, wnętrzu chciałoby się oglądać równie filigranowe sztuki, muskające zaledwie poważne sprawy, przemawiające do widza półgłosem.
Z wszystkich tych elementów można coś odnaleźć w nowej premierze na tej sali. "Zaczarowana gospoda" WŁADYSŁAWA SMÓLSKIEGO to nie sztuka wielkich ambicji. Wszystko w niej małego formatu: i "konflikt, i nastrój, i wzruszenie. Jakby mierzone na małą scenę. Władysław Smólski jest doświadczonym pisarzem, dramatycznym. Zaczął wystawiać już przed wojną. Łódzkie przedstawienie "Zaczarowanej gospody jest prapremierą polską tej sztuki. Nawiasem mówiąc, najmniejsza scena łódzka lubuje się w prapremierach i to należy jej zapisać na plus. Autor podejmuje w "Zaczarowanej gospodzie" nieśmiertelny w literaturze światowej temat Don Kichota i jego walki z wiatrakami. A więc rzecz o ludzkich marzeniach, żałośnie kontrastujących z rzeczywistością. Zamiast wyimaginowanych olbrzymów - wiatraki, zamiast zamku - brudna oberża, zamiast hrabiny - rozpustna dziewka od krów. Postać "przemyślnego" rycerza z Manchy przejął Smólski niemal, niezmienioną z opowieś