Ganek w różowych kwiatuszkach, nieustannie ćwierkające ptaszki. Taka sytuacja sprzyja amorom. Gorzej jest z dworkiem, którego sielskość-anielskość nie udała się najwyraźniej architektowi: w sinym, gołym salonie jeszcze wczoraj chyba trwał pospieszny remont. Kostiumy nie wzbogaciły tego obrazu. Projektant nie zaprzątał sobie głowy statusem społecznym fredrowskich obywateli. Albin, ów mazgajowaty hreczkosiej identycznie się nosi, co obyty z salonami Gucio. Suknie pań mizerne, nie dodają im urody i nie podkreślają charakterów, tak różnych przecież pannic na wydaniu. A więc w tle mamy romantyczność zdawkową czy nawet ironiczną, która jednak jakby nie wpływa na intensywność zachowań rozamorowanego towarzystwa. Wszystkim tylko żeniaczka w głowie. Pierwsza część przedstawienia jest dość monotonna. Reżyser, pani Anna {#os#750}Polony{/#} pilnuje od początku urody słowa (które do końca będzie podawane świetnie), a
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Śląska nr 265