PO DZIEWIĘCIU latach od wystawienia "Śmierci komiwojażera", znów Artur Miller na poznańskiej scenie. Tym razem Teatr Nowy sięgnął po sztukę (która przyniosła amerykańskiemu dramatopisarzowi pierwszy wielki sukces i nagrodę sezonu 1947) "Wszyscy moi synowie". Jeśli scena to białe płótno i trzeba umieć ją ubarwić, nadać jej rytm, wybierając jedno z tysiąca możliwych rozwiązań - zrobili to dobrze reżyser Jerzy Hoffmann i scenograf Andrzej Sadowski. Tego wieczoru odnajdujemy się w pełni XX wieku. Bohaterowie mieszkają w domku, który ma coś z architektury blokhauzu w postaci nadwieszonego piętra, przed domem ogródek, otoczony niskim parkanem, nie stanowiącym przeszkody w bliskim pożyciu z sąsiadami. Ot, wydaje się, korzysta tu z dostatku typowa amerykańska rodzina: byznes nie przesłania papie życia familijnego; ogryzając cygaro - ma pełne usta dobrych żarcików i umie stawić czoła i rozładować każdą sytuację. W miarę rozwoju akcji orient
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Poznański nr 93