Gdy w mediach pojawiła się informacja o śmierci Szymona Szurmieja, w gronie jego znajomych, przyjaciół i współpracowników rozdzwoniły się telefony, krzyżowały się SMS-y i maile. We wszystkich rozmowach prowadzonych "na gorąco" dominowało niedowierzanie. Dyrektor Teatru Żydowskiego wydawał się kimś nieśmiertelnym. Kimś, kto był od zawsze i kto będzie trwał zawsze. Nie ma jednak ludzi nieśmiertelnych. Są natomiast ludzie niezapomniani. Szymon Szurmiej z pewnością jest jednym z nich. Urodził się 18 czerwca 1923 r. w Łucku. Dzieciństwo miał niełatwe - jego narodziny były owocem burzliwego i gorszącego w tamtych czasach związku Polaka i żydowskiej dziewczyny, porwanej przez ukochanego wobec niezgody jej rodziny na zawarcie małżeństwa. Potem przyszła wojna, wywózka na Sybir, katorżnicza praca przymusowa, tragiczna śmierć spalonej żywcem matki. Aktorstwa uczył się w Dżambule niedaleko Ałma Aty. Początki jego prący w powojennym polskim tea
Tytuł oryginalny
WSPOMNIENIE (18.06.1923-16.07.2014)
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza - Stołeczna Nr 76/2015