Stało się zgodnie z najczarniejszymi przewidywaniami. Dyrektorzy teatrów karceni za to, że ich repertuar nie uwzględnia tematyki rodzimej i współczesności literackiej, sięgnęli w Krakowie równocześnie po trzy sztuki polskich autorów. Jest więc współczesność na scenie. I jest publiczność na widowni. Ale w dalszym ciągu nie ogląda dobrego dramatu. I w dalszym ciągu nie ma dobrego teatru. Natomiast trzeci dzwonek jest zawsze sygnałem alarmowym.
"Scena jest krótkim streszczeniem, wygładzoną podobizną świata, w której pominięto nudną stroną życia", pisał w roku 1812 Wiliam Hazlitt. Cóż on o tym wiedział! Czy znał jałową i jednostajną, zabijającą nudę "krótkich streszczeń"? Czy zdawał sobie sprawę, że większość autorów "wygładzając podobiznę świata" ściera przy okazji z jego powierzchni ów jedyny, niepowtarzalny blask, w którego świetle odczytuje się publicystyczny schemat jako historyczną prawidłowość, i aktualne wydarzenie jako metaforę losu? Czy wówczas, przed stu pięćdziesięciu laty, teatr i literatura nie tonęły jeszcze w powodzi kalkomanii psychologicznej i banału moralizatorskiego, jakie dziś wypełniają nam właśnie ową "skróconą formę świata"? Przepraszam. Wówczas teatr był zapewne trudny i nie miał powodzenia u tzw. szerokiej publiczności. Dzisiaj publiczność idzie do teatru i bywa zachwycona. Dostaje lekkostrawną papkę z napisem Wielka Sztuka - smak sw