EN

14.04.1983 Wersja do druku

Witkacy? Cacy, cacy...

Jak być kochanym? - pyta polski teatr i sam sobie odpowiada. To i owo. Jedni stawiają na widza, inni na literaturę. Młodzież zaś (młodsza i starsza) uparła się demonstrować ambicje twórcze. Rzadko kto schodzi poniżej Witkacego. Dlaczego? Reżyserzy śnią jeden wielki sen o aprobacie, w którym chór widzów woła: Witkacy, ach Witkacy, a reżyser? Cacy, cacy! Ilustracją tego zjawiska są dwie ostatnie premiery warszawskie, które poza nazwiskiem autora łączy wysoka jakość papieru (kreda, połysk) użytego na zaproszenia i ulotki, brak programów i brak sensu oraz przyjemna nuda snująca się w roli głównej po scenie. Niektórzy powiadają, że przyjemnie jest patrzeć na cudze niepowodzenia. Patrzmy więc. Najpierw Nowy. "Karaluchy", tytuł z jednoaktówki 8-letniego Witkiewicza, Staś drukował swoje juwenilia w Zakopanem 1893 r., co - rzecz jasna - należało do dobrego tonu w dobrych rodzinach, a nie do obowiązków wobec Sztuki. Tych drobiazgów jest

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Express Wieczorny" nr 73

Autor:

Krystyna Gucewicz

Data:

14.04.1983