Przygotowania do megaprodukcji "Cabaret", czyli jednego z najlepszych broadwayowskich musicali, trwały niemal pół roku. Licencję na show, które koszaliński Teatr Variete Muza przygotował wraz ze słupskim Teatrem Nowym, podpisali sami twórcy dzieła: John Kander, Joe Masteroff i Fred Ebb. I zakładam, że gdyby sami zasiedli na widowni, również głośno biliby brawo. Fabuła nie jest skomplikowana. Wszak nie o zawiłe intrygi, a o dobrą zabawę przy muzyce tu chodzi. Do berlińskiego klubu Kit Kat zaprasza nas Mistrz Ceremonii. On towarzyszy też wszystkim bohaterom. Wśród nich jest Cliff Bradshow, niespełniony amerykański pisarz, który po sławę przybywa do stolicy Niemiec. Jest i Sally Bowls, piosenkarka, a raczej gwiazdka klubu. Między Cliffem a Sally rodzi się uczucie. Dziwne. Niezbyt wiarygodne. Za to aż kibicować chce się starej pannie Fraulein Schneider i przedsiębiorcy Schulzowi. Chcą być razem, ale... No właśnie - ona jest Niemką, a on Żydem. A
Tytuł oryginalny
W kabarecie, jak w życiu
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Koszaliński nr 71