W czasach, gdy wywlekanie osobistych historii bywa manierą i sposobem na zarabianie pieniędzy, reżyser Michał Siegoczyński pyta o sens i prawo do wszelkich zabaw emocjami
Czterodniowy przegląd spektakli Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Na Woli to okazja, aby sprawdzić, czy teatr jest gotowy, by mówić o najbardziej intymnych uczuciach? Co więcej - czy ma do tego prawo? Jeśli patronem neosentymentalizmu w filmie nazwać Jean-Pierre'a Jeuneta, reżysera "Amelii", pierwszym neosentymientalistą polskiego teatru byłby Michał Siegoczyński. Nie znaczy to, że jego spektakle to liryczne obrazki pozbawione dramatycznego napięcia. Czasem przypominają thrillery, czasem ostre pojedynki psychologiczne. Jednak Siegoczyński jako jeden z pierwszych młodych twórców polskiej sceny zaczął mówić o uczuciach. Tych najdelikatniejszych i tych najbardziej niszczących. Tych intymnych i tych widowiskowych. Co więcej - w czasach, gdy wywlekanie osobistych historii bywa manierą i sposobem na zarabianie pieniędzy, reżyser pyta o sens i prawo do wszelkich zabaw emocjami. Wystawiając sztukę Remigiusza Grzeli "Uwaga - złe psy!", postawił widzów w sytua