Nie ma dziś recepty na teatr poezji. Nasz przytępiony na słowo wiązane słuch i wyobraźnia, której się nie chce ze słowa wydobyć obrazu, od wzroku domagają się dopełnienia, a coraz częściej też przepełnienia. Ten zmysłowy horror vacui prowadzi do sytuacji, że teatr poezji zwykle jest dziś teatrem poetyckim, uwikłanym w niekoniecznie ze słowa i dla słowa istniejące sceniczne metafory czy metonimie. Także Paweł Wodziński, który chciał odzyskać dla polskiej publiczności teatralną część twórczości ojca irlandzkiego, literackiego renesansu, a zarazem, paradoksalnie, wielkiego poety języka angielskiego, Williama Budera Yeatsa, wpadł na scenie Teatru Kameralnego w pułapkę teatru poetyckiego. Yeats ożywił świat celtyckich mitów, tak, że przeszły w "bezpośrednie działanie wobec widza" na słynnej scenie Abbey Theater. Aby jednak działanie mitu było skuteczne, aby pomiędzy sceną i widownią nie powstała bariera martwego
Tytuł oryginalny
Tragedie Yeatsa w Beckettowskim podane sosie
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 115