We Wrocławiu nareszcie "coś ruszyło". Odstukajmy w niemalowane drzewo, bo ostatnie premiery są ledwo zapowiedzią, sygnałem i wcale nie gwarantują kontynuacji. A był to już ostatni czas. Teatralny Wrocław usychał. Nie tylko w teatrach dramatycznych nic się nie działo, nawet "Kalambur" milczał. Minione miesiące upłynęły pod znakiem "organizowania widowni", czyli sprzedaży bubli z poprzednich lat. Teatr zaś nie może żyć samą eksploatacją przedstawień, jak nie może istnieć przy pustych krzesłach. Widać jednak, że to nie grozi. Na którymś z kolei przedstawieniu prapremiery "Samej słodyczy" Iredyńskiego - widownia była pełna. Na "Kuchni" Weskera - również. Najlepszy dowód, że istnieje publiczność także poza szkołami, które się karmi nieśmiertelnymi "Ślubami panieńskimi", mocno zresztą zwietrzałymi. Ludzie szukają nowych przygód intelektualnych. Prapremiera nowej polskiej sztuki jest taką przygodą i magnesem. Bo
Tytuł oryginalny
Terror w "czarodziejskiej górze"
Źródło:
Materiał nadesłany
Argumenty nr 6