Najnowszy spektakl Michała Borczucha, w którym aktorzy dosiadają telewizorów, wnosi wątpliwy ferment w powszedniejące erotyczne życie na polskich scenach Premiera rozpoczęła się wykładem Marcina Tyrola o bliskim związku duszy i ciała, ilustrowanym prostym układem pantomimicznym. Uznano widać, żeśmy niczego nie pojęli, bo aktor powtórzył go, wykonując te same ruchy, w czym zaczęła mu towarzyszyć reszta. Trwało to z dziesięć minut, po czym rozległo się "umcy-umcy" znane z samochodów prowadzonych przez osobników w dresach, artyści trzeci raz powtórzyli te same ruchy i przystąpili do dzieła. A potem były już tylko wpadki. A to aktor zapominał roli. A to byliśmy świadkami ustalenia nowej formy poprawnościowej języka polskiego. Odmiana słowa "wół" sprawiała wykonawcom niemało trudności. Przeklęty biernik tego słowa brzmiał do niedawna "wołu". Ze sceny obwieszczono nam: "Chce się być człowiekiem, by skonsumo
Tytuł oryginalny
Teatralne wpadki i ekscesy
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polska Europa Świat nr 62