Można przytaczać różne racje za wystawieniem krotochwili Ruszkowskiego, właśnie w chwili obecnej i to w Teatrze Narodowym. Czasy napięć wymagają podobno lżejszego repertuaru, scena ma spełniać rolę kolca rozładowującego nastroje. Jest dalej lato, a stara doktryna teatralna głosi, że sztuka poważna wymaga co najmniej temperatury umiarkowanej, jeśli już nie mrozu. Poza tym "Wesele Fonsia" jest przecież jedną z najlepszych naszych krotochwili i należy mu się miejsce w repertuarze retrospektywnym. Wyznam, że nie wszystkie te argumenty są dla mnie przekonywujące i sądzę, że lepiej było wystawić coś innego, o większym ciężarze gatunkowym, miej kontrastowanego z rzeczywistością. "Wesele Fonsia" brzmi w dzisiejszej atmosferze szczególnie głucho, zwłaszcza jeśli się je ujmie "komediowo". Zagranie bardziej "buffo" przeniosłoby nas może w świat absurdu, gdy tak, jak je oglądamy na scenie teatru Narodowego, nasuwa raczej smutne refleksje o poziomie w
Tytuł oryginalny
TEATR. "Wesele Fonsia" (Teatr Narodowy)
Źródło:
Materiał nadesłany
"Tygodnik Ilustrowany" nr 34