Oczekiwaliśmy wiele po przeróbce scenicznej "Madame Bovary" podjętej przez Zofię Nałkowską. Ale powieść Flauberta okazała się klasycznym przykładem nieprzenoszalności dzieł sztuki w inny wymiar artystyczny. Sama autorka wersji scenicznej musi z żalem patrzeć, jak na deskach teatru spłycił się problemat życia Emmy Bovary, jak zubożyły się środki wyrazu. Sztuka sprawia wrażenie rusztowania, na którym zawieszono strzępki barwnych gałganków. Zieje pustką szkieletu. Z subtelnej tkanki psychologicznej Flauberta nić pozostało prawie nic. Zupełnie inaczej rozłożone jest ciśnienie, sztuka obraca się ku nam linią stroną niż powieść. Teoretycznie - można by rozważać przeróbkę Nałkowskiej jako utwór nowy bez zależności od powieści. Ale to by wiodło do zupełnie opatrznych wniosków. Już sama struktura utworu (z górą 30 obrazów!) dowodzi, że Nałkowska nie kusiła się o utwór oryginalny, lecz po prostu chciała streścić powieść Flaube
Tytuł oryginalny
Teatr. PANI BOVARY (Teatr Malickiej)
Źródło:
Materiał nadesłany
"Tygodnik Ilustrowany" nr 9