EN

5.03.1997 Wersja do druku

Spaliśmy w Drohobyczu

Jan Peszek jest profesjonalistą. Cóż jednak z tego, skoro jego wizja "Sanatorium Pod Klepsydrą" nuży.

Wyobraźnia Brunona Schulza pociąga innych artystów od dobrych kilkudziesięciu lat. Przed wojną pod wrażeniem jego opowiadań byli tak różni ludzie, jak Witkacy i Iwaszkiewicz. Mierzono się z nim w kinie (niezapomniany film Wojciecha Hasa), robi się to ciągle w teatrze - i tak zwanym dramatycznym, i alternatywnym. Po demiurgiczno-kupiecki, erotyczno-fantastyczny świat żydowskiego Drohobycza sięgnął ostatnio Jan Peszek, żeby stworzyć własną wersję "Sanatorium...", wciągając w to syna i córkę. Tylko - po co? Jest wiele profesjonalizmu w pokazanym gościnnie we wtorek na scenie Teatru Polskiego w Poznaniu spektaklu Peszków. Przedstawienie ma swój rytm, jest skromne, a zarazem niekonwencjonalne plastycznie, ma bardzo dobrą muzykę, a scenariusz, napisany przez Jana Peszka, nie jest jedynie ilustracją opowiadań Schulza, lecz próbą ich twórczego, indywidualnego odczytania. Ojciec Peszek gra tak, jak oczekuje się tego od świetnego aktora (tym bardzie

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Gazeta wyborcza: Wielkopolska" nr 54

Autor:

Andrzej Niziołek

Data:

05.03.1997

Realizacje repertuarowe