EN

23.02.2004 Wersja do druku

Słowo honoru: nie rozumiem

Cała byłam wobec tego spektaklu na tak. Temat, tekst, reżyser, akto­rzy... - wszystko budziło moje ży­we zainteresowanie i pozytywne nastawienie. Dlaczego więc te dwie godziny dłużyły mi się w nieskoń­czoność? No, dlaczego? EWA OBRĘBOWSKA-PIASECKA Kurtyna idzie w górę, a na scenie mamy nowoczesną, prze­szkloną konstrukcję po sufit. Jak bank? Jak kościół? We­wnątrz grupa ludzi: zbiorowość. Wydąją z siebie wspólny, przeciągły, medytacyjny pomruk (to legendarna "pieśń" z warsztatu Living Theater) i robi się jakoś tak niezwykle, podniośle, ale też sztucznie... Jakby zbyt teatralnie. Co dalej? Przestrzeń zostaje domknięta, pojawia się stolik przykryty zwykłą ceratą, na nim waza z zupą i talerze. Sąsiedzi Józefa K. jedzą obiad i komentują widok zza okna. Bankowego prokurenta z naprzeciwka właśnie aresztują... Starsi państwo i ich syn komentują: nakradł się! a tam na­kradł! - to uczciwy człowiek; dobrze mu tak; szkoda go... C

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Slowo honoru: nie rozumiem

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza - Poznań

Autor:

Ewa Obrębowska-Piasecka

Data:

23.02.2004

Realizacje repertuarowe