NARESZCIE nieboszczyk na scenie, pierwszy poważny w tym sezonie, i do tego klasyczny, z zagadką: nie wiemy mianowicie, kto zabił? Ja twierdzą, że komedię Fryderyka Duerrenmatta "Romulus Wielki" zabił czas, ale to nie musi być wcale pewne, gdyż spotkałem widzów, którzy sądzą, iż sprawcą jest reżyser - Kazimierz Dejmek.
Po prapremierze polskiej z roku 1959 i wspaniałej roli Jana Świderskiego "Romulus" stał się niemal legendą powojennych dziejów naszego teatru. Odgrzebany po 26 latach ten sam "Romulus" wydaje się - niestety - martwy. Felietonowy humor niektórych partii dialogu nie zniósł upływu czasu, a komizm, wynikający z tworzenia anachronicznych kontrastów (np. z zestawienia XX-wiecznych pojąć i instytucji z realiami świata antycznego), też nie okazał się ponadczasowy. Właściwie więc z całej komedii ostał się - tylko skecz, czyli koncepcja postaci tytułowej, oparta na klasycznym paradoksie "osądzonego sędziego" ("iudex iudicatus"). Może też ona liczyć, w tej szczątkowej postaci na pewien rezonans społeczny, a to z powodu, że nigdy nam nie brakowało mędrców, wymierzających na podstawie własnych, urojonych przewag sprawiedliwość narodom, państwom i historii, natomiast brakowało świadomości, że tacy mędrcy są najczęściej sędzi