Jest to sztuka o smutnym zwycięstwie krytyków. Tadeusz {#os#7335}Różewicz{/#} cytuje nazwiska szanowane, Klaczkę i Lessinga (w oryginale), a obok tego jakiegoś Weigerta, także w oryginale - ale to nie o nich tylko traktuje poeta w sztuce. "Grupa Laokoona" - to jak gdyby wernisaż wystawy malarskiej: przed obrazami, owszem, przechadza się publiczność, ale nikt nie mówi o tym, co widzi, tak jak widzi, tylko tak, jak sądzi, że przeczyta za tydzień w niektórym subtelnym tygodniku. Wielkie, oderwane bajdurzenie w wyśrubowanym stylu, bez związku ze sztuką, która skromnie sierocieje na uboczu, i bez związku z rzeczywistym odczuciem sztuki. W tej sytuacji nie warto nawet myśleć, czy sztuka, o której się paple, jest autentyczna, czy może jest tylko falsyfikatem: gdy zwycięża styl mówienia i odczuwania a la Weigert, wszystko staje się "kopią w gipsie", różą z nawoskowanego papieru, masową reprodukcją "Słoneczników" van Gogha. Ten trop został
Tytuł oryginalny
Przypomniany Różewicz
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu Nr 199