Wobec braku kompetencji, odpowiedzialności i powagi polityków w kreowaniu losów ojczystej kultury, czas zająć się operetką. U nas dziedzina ta została stopniowo wyrugowana z afisza przez pojęcie tzw. teatru muzycznego. Do jednego worka wrzucono sztukę operetkową, komedię muzyczną, farsę, musical, a nawet niektóre opery komiczne- pisze Sławomir Pietras w Angorze.
Teatry muzyczne miały być miejscem narodzin polskiego musicalu. W Gdyni przodowała Danuta Baduszkowa, inspirując rodzimą twórczość, reżyserując kilkadziesiąt premier i szkoląc kadry w prężnie działającym teatralnym Studium. W Krakowie musicale komponował i wystawiał Marian Lida (Miłość szejka, Najpiękniejsza, Cafe pod Minogą), a w Poznaniu Stanisław Renz (Dziękuję ci, Ewo, Eksportowa żona, Skrzydlaty kochanek). Wszystko to jednak nie bardzo się udawało. Byliśmy odcięci od wzorców sztuki musicalowej Zachodu, przy próbach realizacji tytułów światowych mnożono trudności dewizowe i cenzuralne, wreszcie teatry muzyczne dysponowały ciągle tylko kadrami fachowców operetkowych, a to nie to samo. Polskie musicale - tymczasem - przypominały operetki zarówno w sferze muzycznej, jak i inscenizacyjnej, reżyserskiej, scenograficznej i choreograficznej. Często, niestety, wiało od nich tandetą, a w warstwie literackiej naiwnością i banałem. Towarzysz