Bruno Berger-Gorski, niemiecki reżyser zdradza tajemnicę Lady Makbet i odnajduje w operze Verdiego uniwersalne relacje międzyludzkie w rozmowie z Jackiem Marczyńskim z Rzeczpospolitej.
Czy to pierwszy "Makbet" w pana reżyserii? Bruno Berger-Gorski: Pierwszy zdarzył się w Bergen w Norwegii. Był to spektakl prezentowany na tle najstarszego norweskiego zamku Hakonshallen, który stanowił nie tylko naturalną scenografię, ale też stwarzał doskonałe możliwości akustyczne - głosy śpiewaków i orkiestry odbijały się od murów. Trybuny pomieścić mogły jednorazowo do 4 tysięcy widzów. Kolejny raz zmierzyłem się z tym tytułem w Brnie, tym razem na tradycyjnej scenie operowej. Jestem dumny, że trzeciego "Makbeta" realizuję we Wrocławiu, we współpracy ze znaną w środowisku międzynarodowym Ewą Michnik oraz ze scenografem Pawłem Dobrzyckim i kostiumografem Małgorzatą Słoniowską. Pracujemy nad koncepcją dostosowaną do inspirujących warunków Hali Stulecia, ale w pewnym sensie wciąż też rozwijam własną, pierwszą ideę, zgodnie z którą Lady Makbet w przeszłości miała dziecko. O tym wspomina sam Szekspir. Lubi pan Verdiego?