Zdziwiłem się, gdym przeczytał, że Teatr Współczesny powrócił do sztuki tak często granej, jak "Sen nocy letniej". Wydawało się, że szanse już zostały wykorzystane. Pamiętamy spektakle wywodzące się z tradycji Leona Schillera, w których elfy odprawiały egzorcyzmy, wszystko było roztańczone, a - ledwie wspomniane w tekście - pachole nabierało kształtów dziewczęcych. Inscenizacja Bronisława Dąbrowskiego brzmiała marszem muzyki triumfalnej; kochankowie, zagubieni w lesie ateńskim, słuchali bicia własnej krwi i na wpół uświadomionych pragnień; Rola Puka, tuż po Franiu, z komedii Perzyńskiego, zapewniła sławę Tadeuszowi Łomnickiemu; potem pozwoliła Mieczysławowi Borowemu, błyszczeć fajerwerkami dowcipu tuż przed tragiczną jego śmiercią; jeszcze później stała się popisem pięknych pomysłów Janiny Seredyńskiej. Na tym dopiero tle wyrastała sprawa rzemieślników ateńskich; Gałczyński pozwolił im mówić językiem Wiecha; napisałe
Tytuł oryginalny
Sen nocy... nie bardzo gorącej
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 35