Wziąć antykwaryczne cacko (ale nie za stare, XIX w.), oczywiście wesoło i zagraniczne, najlepiej francuskie. Do tego sprawnych plastyków teatralnych, dobrego muzyka, znakomitego choreografa, i aktorów umiejących ruszać się i śpiewać, o zacięciu komediowym. Oto przepis na smaczne, lekkie przedstawienie, zastosowany ostatnio z powodzeniem przez Krzysztofa Zaleskiego.
Zaleski wybrał sztukę Eugene Labiche'a (1815-1888), zwanego najweselszym komediopisarzem swojej epoki i bardzo płodnego. Napisał on 174 sztuki, często wespół z kolegą, ale sam został wybrany do Akademii Francuskiej, a po dostąpieniu tego zaszczytu... zamilkł. Najpopularniejszy z jego utworów, "Słomkowy kapelusz", to farsa, sztuczka par excellence mieszczańska, gdzie nie chodzi o żadne problemy, a jedynie o to, żeby zabawić burżuja, a i innych jego kosztem. Koń pana młodego zjadł kapelusz z włoskiej słomki należący do pewnej pani, podczas gdy ona zajęta była panem, nie będącym jej mężem - taki to temat najbłahszy z błahych, stanowi punkt wyjścia intrygi. Oparta jest ona na serii nieporozumień i qui pro quo, obfituje w komiczne sytuacje i bufonady. Postaci, dwuwymiarowe i charakterystyczne, są zgrabnie zarysowane, a wszystka razem w wybornym przekładzie Tuwima błyszczy francusko-polskim, z lekka staroświeckim wdziękiem. Cała sztuka w tym, aby co�