"Nasze miasto" - spektakl niezwykły jak na bielskie przyzwyczajenia - sprezentował nam, dzięki stumilionowej dotacji Urzędu Miejskiego, Teatr Polski. Wystawił sztukę kameralną, choć na scenie pojawia się dawno w Bielsku niewidziany tłum (doliczyłem się 22 osób). Rzecz dzieje się na i początku stulecia w Ameryce, ale równie dobrze mogłaby się rozgrywać w Bielsku-Białej za czasów c.k. Austrii. Z tą różnicą, że bielszczanie byli wtedy bardziej nowocześni: mieli już elektryczne oświetlenie i tramwaje. Powoli zapominali jak wygląda koń. Za to w amerykańskim grajdołku Grover's Corners, gdzie toczy się akcja sztuki Thorntona Wildera, uliczną bohaterką i jest kobyła mleczarza. Na scenie się, na szczęście, nie pojawia, podobnie jak kury, stołowa zastawa, plik prasy w rękach gazeciarza czy trumna w grobie podczas ceremonii pogrzebowej. To i wszystko musimy sobie wyobrazić. "Nasze miasto" obywa się prawie bez dekoracji. Całą uwagę skupiają akt
Tytuł oryginalny
Niewidzialna kobyła i łzy wzruszenia
Źródło:
Materiał nadesłany
Kronika Beskidzka nr 27