DLA realizatorów i widzów "Operetki" Witolda Gombrowicza najbardziej zwodniczy jest tytuł. Realizatorów kuszą uroki pastiszu i kiedy się w nim należycie pogrążą w I akcie, nie mogą się już pozbierać w następnych. Tak było z twórcą tej miary co Kazimierz Dejmek, któremu polska prapremiera rozpadła się na dwie, nie bardzo przystające do siebie, części. Pewna grupa widzów natomiast idzie na "Operetkę", aby zobaczyć skondensowane uroki świata Kalmana czy Lehara, zazwyczaj oglądanego w Warszawie w dawnej sali parafialnej przy ul. Nowogrodzkiej, i nie bardzo może się połapać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Mogłem zaobserwować to zjawisko będąc na zwykłym - nie premierowym - przedstawieniu "Operetki" w warszawskim Teatrze Dramatycznym w reżyserii Macieja Prusa. Z tą różnicą jednak, że w odróżnieniu od części zmylonych widzów, Prus doskonale wiedział, o co mu chodzi. Aktorzy zaś o co chodzi Gombrowiczowi i Prusowi. Nic dziwnego, wszak
Tytuł oryginalny
Siła współczesności
Źródło:
Materiał nadesłany
Kierunki nr 28