"Dziady" zaczynają się ładnie, ale później następuje katastrofa...
Na tę premierę czekaliśmy z ciekawością i życzliwą nadzieją. Bądź co bądź "Dziady", zmiecione ze scen przez biedę i mizerny stan teatru, rozdzieranego niczym Mickiewiczowski Konrad przez szatana komercji i anielskie wspomnienia dawnej świetności. Dalej - "Dziady" w Starym Teatrze, na deskach sceny pamiętającej legendarne przedstawienie Konrada Swinarskiego blisko ćwierć wieku temu. Czekaliśmy z życzliwością, bo przecież Grzegorzewski, reżyser osobny i oryginalny, prawdziwy artysta władający teatrem z imponującą wyobraźnią i umiejętnością. Wreszcie czekaliśmy z nadzieją, że marny sezon krakowskich teatrów zakończy spektakl wart podziwu, a przynajmniej kłótni. Niestety. "Dziady" według Grzegorzewskiego okazały się przedstawieniem mętnym i zadziwiająco nieudanym. Wprawdzie na premierze pewien samotny entuzjasta usiłował poderwać publiczność do owacji. Daremnie. Co bardziej gorliwi i żarliwi zdążyli już gruchnąć na kolana rozdzieraj�