Będę najzupełniej w zgodzie z duchem tej inscenizacji, czyli z duchem formy otwartej, jeśli rozpocznę, gdzie popadnie. Na przykład od Pani Rollison. Otóż - nie ma Pani Rollison, jest ich pięć. Do czego prowadzi takie rozmnożenie? Zależy od punktu widzenia. Idąc za głosem większości trzeba orzec, iż tak już jakoś jest, że gdy pojawia się na scenie grupa postaci pod jednym, że tak powiem, wezwaniem, to niezmiennie żeglujemy myślą i uczuciem ku starożytnej Grecji, przywołując klimat chórów z antycznych tragedii. Pięć Pań Rollison, płaczących nad losem więzionego przez Cara syna, przeistacza się w ponadjednostkowy Chór, roniący łzy nad dolą człowieczą w ogóle. Swojskość nasza jakby wyskakuje nagle na poziom uniwersalny. "Tu i teraz" staje się "wszędzie i zawsze". I dlatego faktem najoczywistszym okazuje się jedna z Pań Rollison, niewidoma rzecz jasna, wygłaszająca w zastępstwie Ks. Piotra, niczym antyczna wieszczka, słynny tekst "Widze
Tytuł oryginalny
Przeciw zbytnim otwartościom
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny Nr 29