Wiadomość, że Maciej Prus "robi w Słupsku teatr muzyczny" zelektryzowała kuluary teatralne. Na miejscu okazało się, że próby trwają. Gotowa już jest natomiast księga pamiątkowa wielkości koła młyńskiego. Niestety, nie udało mi się jej splamić piórem, przeznaczona jest bowiem dla wybitnych gości. To zresztą tłumaczy nadnaturalne rozmiary przedmiotu.
Prus zresztą recenzentów nie lubi. Niechęć to w środowisku teatralnym równie tradycyjna, jak walka płci w dramacie skandynawskim. Prus: "Kiedy robiłem drugą sztukę, taka jedna napisała mi, że manierycznie obudowuję kulisy. A kiedy ja miałem czas nabrać tej maniery?" Jak wszystkie pytania retoryczne, i to pozostanie bez odpowiedzi. Wpuszczona na próbę "Operetki" Gombrowicza, która w reżyserii Prusa ma otworzyć pierwszy sezon słupskiego Teatru Muzycznego mogę przekonać się, że styl Prusa (byle kto w manierę nie wpadnie...) jest niepowtarzalny. Najlepszy - nie obrażając nikogo - aktor swojego zespołu, pokazując na przykład swoje wyobrażenie o tym "jak on go prowadzi na smyczy", pokazuje jednocześnie prowadzącego i prowadzonego. A także jak grano "Operetkę" w Łodzi, jak powinno się ją grać w Słupsku... Mimo jedwabnej uprzejmości niepostrzeżenie naprowadza na tę drogę, którą on sam widzi jako słuszną. Ktoś z jego otoczenia powiedział: Pru