"Ty w operze? Co tu robisz? - zagadnął mnie podczas pierwszego antraktu "Nabucca" zaprzyjaźniony żurnalista. Patrzył na mnie na poły z niedowierzaniem, na poły z przyganą, bo ostatni raz widział mnie na "Masce" Pendereckiego. "Przyszedłem na derby do Pietrasa" - odpowiedziałem z pewną nonszalancją, wszelako czując potrzebę usprawiedliwiania swoich nagłych zainteresowań hippicznych, wyjaśniłem "Wiesz, chciałem po raz pierwszy w życiu zobaczyć prawdziwe konie na scenie". No bo tak: w teatrze dramatycznym wystarczy kura na scenie, żeby ożywić widownię, w operze jednak niezbędny jest co najmniej koń, albo lepiej słoń. Dyrektor Pietras ma więc jeszcze w zanadrzu (czytaj w Poznańskim ZOO) niewykorzystaną pokerową kartę. Faktem jest, że konie i inne zwierzęta zdobyły sobie niewzruszone prawo obywatelstwa na scenie operowej już w XIX wieku. A zasłynęła z takiej demokracji Opera Paryska (jednak taki Saint-Saens przelicytował wszystko, wprowadzając d
Tytuł oryginalny
Idźcie na derby
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska nr 68