- Romantycy wciąż są obecni. Ale nie w szkołach i teatrach, tylko - jak pisze Maria Janion - w "potopie zepsutej mowy postromantycznej, która zalewa Polskę". W karykaturach mesjanizmu, w skostniałych wzorcach Polaka-katolika, w groteskowych rytuałach pamięci historycznej. Dlatego trzeba tu solidnych egzorcyzmów - o książce "Jul" Pawła Goźlińskiego rozmawia z autorem Katarzyna Zielińska w portalu dwutygodnik.strona kultury.com.
Katarzyna Zielińska: Boisz się duchów? Polskich duchów? Paweł Goźliński: Pewnie, że się boję. Z duchami nie ma żartów. Przyjdzie taki upiór, który się nazywa "świętości nie szargać" i naubliża jak Monice Olejnik pod Pałacem Namiestnikowskim. Albo dwa inne, bardzo do siebie podobne: "Polska Chrystusem narodów" i "Nazywam się Milion, bo za miliony kocham i cierpię katusze". Sam nie wiem, który większy masochista. Takie to od razu w twarz naplują. Zresztą mają powody, by się na mnie powyżywać. - Za co? - Jak to: za co? Przecież ja sobie robię jakieś zgrywy. Polscy emigranci w "Julu", zamiast gotować swe cielska i dusze do wojny o wolność ludów - na ziemi albo w niebiosach, wszystko jedno - masowo zarażają się w Paryżu syfilisem, rżną w karty, donoszą na siebie, popadają w religijne manie, a jakby tego było mało, zaczynają się wyrzynać w dość wyszukany sposób. A najgorsze, że te morderstwa to strzeliste akty patriotyczne. Bo oni si�