EN

20.04.1995 Wersja do druku

Wiosenna teoria dmuchania balonów

Którejś umajonej niedzieli opuść miasto. Wstań i idź. Kierunek obojętny. Tuż za ro­gatkami trafisz niechybnie na wieś jakąś lub miasteczko. Teraz pomódl się o odrobinę szczęścia. Jeśli będzie ci dane - wkroczysz w nieuleczalnie prowincjonalny światek niedzielne­go odpustu. Wiedz, że teraz musisz być niezłomny jak opoka. Nie daj skusić się na żałosnego, taniego jak barszcz, ogórka kiszonego, nie graj w trzy karty z zieloną tresowaną małpką, ani też, broń Boże, nie zer­kaj tęsknie na gipsową podobiznę ukochanego King-Konga - to na pew­no nie jest on. Przejdź dumnie mi­mo. Odszukaj kupca od dmuchanych baloników. Wybierz którykolwiek, na chybił trafił - nie o konkret cho­dzi, ale o zasadę. Rzecz w tym - nie jaki balon, a w tym -że balon. Teraz możesz już przystąpić do bo­skiego procederu pompowania. W zacisznym lepiej miejscu - szkoda bowiem, żeby wiejska dzia­twa dworowała sobie z ciebie - chwyć zębami ustnik balonu i - by nie p

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Wiosenna teoria dmuchania balonów

Źródło:

Materiał nadesłany

Dziennik Polski Nr 92

Autor:

Paweł Głowacki

Data:

20.04.1995