Każdy, kto wakacyjną porą zwykł wyjeżdżać tam, gdzie raki zimują, zna prawdziwy smak tej przygody. Zaczyna się od klasycznej euforii zdrowotnej. Wstajesz z kurami i odziany jedynie w swobodne gatki, stąpasz boso po koniczynie nie tkniętej morderczą ręką pestycydów. Chodzi ci o poranną rosę. I rosa jest. Czujesz, że jesteś szczęśliwy. Zadumasz się istotnie nad pięknem kury lub gęsi, podasz dłoń kozie, pogawędzisz z koniem, krowę poprosisz o mleko, gospodyni przyniesie Ci ciepłego jeszcze razowca. Pójdziesz do lasu, aby przefiltrować płuca. Byle maślak będzie borowikiem, każdy dzięcioł - sokołem. Przygodnie napotkana Jagna każe ci pomyśleć o pięknie rzeczy niedostępnych cywilizacji. Nieuważnie wdepniesz w łajno. Zauważysz początki swego duchowego odrodzenia. Kryzys nadchodzi dnia czwartego. Poranny kogut denerwuje cię jak wieczorny pies. Na bosy spacer nie wychodzisz, gdyż zdążyłeś już złapać katar. W kościach łamie, łeb zaś fu
Tytuł oryginalny
Sianokosy i inne osy
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 257