0 tym, że twarz aktora ogniskuje w sobie teatralny przekaz, wiedziało każde średnio wyedukowane dziecko. Potem, gdy twarz tę anektowała telewizja, wątpliwości zaczęło być coraz więcej, bo do twarzy aktora przyznaje się już nie tylko reżyser i scenograf, ale wizażysta, stylista i tłum tzw. menedżerów, którzy twarzyczkami nieswoich kreacji ordynarnie kupczą. Dobrze jest więc powrócić do okresu, kiedy takowe praktyki były niemożliwe - Krzysztof Miklaszewski o "Twarzach Teatru" w TVP.
Było to na samym początku lat siedemdziesiątych, w epoce - jak się to powiada - "wczesnego Gierka", kiedy sparciała, a skompromitowana całkowicie w roku 1968 "nasza mała stabilizacja" wyparowała. Było to w czasach, kiedy propagandowe hasło partyjnego przywódcy, mówiącego obcymi językami, najbardziej pomogło nie robotniczej klasie, ale... teatrowi. Teatr polski bowiem wsparty i hasłami rewolucji inteligenckiej, doświadczeniami doświadczeniami awangardy, znajdującej komunikację z szcro kim odbiorcą, rósł w siłę. Jego moc, której z dzisiejszej perspektywy tylko zazdrościć, tworzyli nie tylko inscenizatorzy, ale właśnie mocno zintegrowane ansamble aktorskie. Więcej, teatralnym pępkiem Polski przestała być uwikłana najbardziej w gry i zabawy komunistów stolica. Obok umacniających się krakowskich Okopów Świętej Trójcy (Swinarski - Jarocki - Wajda) w Starym Teatrze, powstał na nowo Teatr Nowy w Łodzi pod kierunkiem wyrzuconego z Warszawy Kazi