Po paryskiej premierze "Ślubu" dopadł Gombrowicza krytyk nie byle jaki, bo sam Lucien Goldmann i bardzo dokładnie wyłożył, co wszystkie postacie w tej sztuce oznaczają. Gombrowicz był przerażony.
Zobaczył jak tyleż precyzyjna co apodyktyczna analiza odbiera utworowi literackiemu całe jego niedookreślenie, jak niweczy wszystko to, co służyć może niepowtarzalnemu, osobnemu i niezależnemu obcowaniu odbiorcy i dzieła sztuki. W jakiś czas potem dokończył i opublikował (po jedenastu latach pracy) "Operetkę". Sztukę, podobnie jak "Ślub", z pozoru niesłychanie konsekwentnie skonstruowaną i tak samo opatrzoną odautorskim "streszczeniem". Równie jak "Ślub" - niebezpieczną pułapkę - i dla egzegety, i dla inscenizatora. Gombrowicz w "Dzienniku" dużo pisał o muzyce i o malarstwie, ale nie o teatrze. Zresztą cały, tak długi pobył; w Argentynie nie bardzo mógł temu służyć. Dopiero po przyjeździe do Europy zetknął się on ponownie z teatrem dość zmienionym (są to już lata sześćdziesiąte) w stosunku do tego, który oglądał przed rokiem 1939. Ciekawe, że wymyślonej jeszcze w roku 1955 dla swojej sztuki formy "Operetki" nie zmienił. Raczej, jak