- Zdecydował się pan stanąć twarzą w twarz z publicznością bez jakichkolwiek rekwizytów... - Mniej więcej rok temu Zbigniew Brzoza dał mi do przeczytania monodram "Nareszcie koniec", mało znanego u nas dramaturga austriackiego Petera Turiniego. Dość długo mocowałem się z decyzją przygotowania spektaklu, ponieważ problem zawarty w tekście nie bardzo mnie do tego zachęcał. Sztuka traktuje o śmierci, samotności i całkowitej separacji od życia. Ponieważ osobiście mam wielką potrzebę więzi ze światem, w pierwszym momencie ten tekst, wydał mi się niemożliwy do realizacji. Po wielokrotnym czytaniu stwierdziłem, że chyba warto zadać sobie pytanie o prawdziwość wzajemnych relacji pomiędzy ludźmi, wreszcie o szansę jakiejkolwiek możliwości autentycznego porozumienia z otoczeniem. Powiedziałem reżyserowi "tak" - bez względu na popularną prawdę, że życie dostarcza wystarczająco dużo trudnych sytuacji, aby jeszcze je oglądać w teatrze. Nie pod
Tytuł oryginalny
Mistrz na pustej scenie
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Wieczorny nr 132