Wystawiany w Teatrze Studio monodram Petera Turriniego "Nareszcie koniec" w wykonaniu Jana Peszka jest jednym z najciekawszych spektakli sezonu
O wielkich aktorach mawia się czasem, że potrafiliby stworzyć kreację recytując książkę telefoniczną. Nie wiem, co legło u podstaw tej teorii: wiara w potęgę aktorskiego kunsztu - a może wiara w magię liczb? Każdy, kogo pasjonują tego rodzaju zagadki, powinien koniecznie wybrać się do Teatru Studio i na nowy monodram Jana Peszka. Autor monodramu - Peter Turrini - ma chyba za sobą wiele nie przespanych nocy spędzonych na zwyczajowym "liczeniu baranów", tekst swój oparł bowiem na tyleż genialnym co upiornym pomyśle: "Doliczę do tysiąca i się zastrzelę" - powiada na wstępie grany przez Peszka bohater. I rzeczywiście - zaczyna liczyć: z początku bardzo ociężale, obracając się zwolna wokół własnej osi - sprawia wrażenie, jakby każda kolejna liczba niosła ze sobą ciężar grzechu, którego nie potrafi wyznać. Jesteśmy świadkami obłąkańczej spowiedzi, a każdy z nas - jak w soczewce - widzi w niej odbicie własnego losu. Każda kolejna sekund