- Nie ma ludzi złych, a złość zawsze wynika z braku akceptacji, z otoczenia, wychowania. Będę do końca bronić Balladyny. W naszym spektaklu to dziewczyna z PGR-u, która została wychowana w takich warunkach - mówi WIKTORIA GORODECKA, przed premierą "Balladyny" w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Do zespołu Teatru Narodowego trafiła na studiach w warszawskiej PWST. Debiutowała u Jacquesa Lassallea w "Umowie". Przed WIKTORIĄ GORODECKAJĄ - "Balladyna". Premiera 11 grudnia Gorodeckaja to nie polskie nazwisko. Skąd pochodzisz? Wiktoria Gorodeckaja: Urodziłam się na Litwie, w miasteczku Poniewież, 120 km od Wilna. Po maturze przyjechałam do Polski do mamy. Zostałam. Poczułam, że chce zacząć na nowo. Pierwszy rok był straszny, bo nie umiałam słowa po polsku. Znam litewski i rosyjski, bo pochodzę z mieszanej rodziny. Moja babcia była Rosjanką, którą Niemcy podczas wojny przywieźli na Litwę do pracy. Na podwórku mówiło się po litewsku, w domu po rosyjsku. Nie masz zatem polskich korzeni? - Nie mam. Aktorskich też nie. W moim miasteczku był teatr, ale nigdy w nim nie byłam. W rodzinie nikt mnie też aktorstwem nie zaraził. Kiedy tu przyjechałam, ojczym zapytał, co potrafię robić. Powiedziałam, że umiem tańczyć, śpiewać, trochę recytować