Najgorzej, gdy wszyscy mają dobre chęci, szlachetne intencje i szczere zamiary, a z ich połączenia niewiele wynika. Komunikat klarowny, ale oczywisty, przesłanie słuszne, ale banalne. Tak stało się z "Hanemannem" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.
Miało chyba być coś na kształt "Wymazywania", tyle że rym razem win polsko-niemieckich, tragicznych zaszłości Gdańska, a wyszło poprawne zaledwie przedstawienie, które nikogo i niczego tak naprawdę nie dotyka. KOMIKSOWY SCENARIUSZ Izabella Cywińska, tworząc adaptacje powieści, zrezygnowała z dwóch ważnych dla jej odczytania wątków. Po pierwsze, zredukowała do minimum inwentarz przedmiotów, które przepadły wraz ż dawną świetnością Gdańska. Po drugie, ograniczyła znacznie trop samobójczy, który od początku książki fatalnie splata się z losem Hanemanna. Coś trzeba było wybrać, do spektaklu weszły więc tylko najistotniejsze zdarzenia powieściowe, z pominięciem pierwszego, dla Hanemanna osobistego, czyli z dziejowego punktu widzenia nieistotnego. (Hanemann, będący patologiem, o czym w ogóle się w spektaklu nie wspomina, porzuca swe zajęcie w chwili, kiedy na prosektoryjnym stole zjawia się bliska mu kobieta.) Skutek takiej adaptacji ła