Warszawa Teatr Dramatyczny: Szewcy Witkiewicza, reż. Maciej Prus, prem. 12 października.
Tę klęskę trzeba zobaczyć na własne oczy - choć słaba to motywacja nawet dla profesjonalistów, nie mówiąc o normalnej widowni. Rozumnie postulowanego w programie "czwartego aktu" scenicznej kariery Szewców zacząć się nie udało, a że etap poprzedni mamy za sobą, przedstawienie Prusa zawisło w idealnej próżni. Zdezorientowana publiczność odruchowo reagowała na zabójcze niegdyś aluzje, nerwowo szukała nowych (bezrobocie, kwestia chłopska), to znów starała się bawić samym tekstem, o ile akurat był słyszalny. Nieszczęście jest bowiem totalne. Na poziomie znaczeń mamy spektakl bez tematu, czyli o niczym - słowa, słowa, gadu, gadu... Również bez postaci, bo te akurat u Witkacego w próżni egzystować nie mogą. Jeden tylko Jarosław Gajewski próbował uzasadnić sceniczne istnienie Scurvy'ego, ale pozbawiony oparcia musiał ulec okolicznościom. Brak i pointy, gdyż usunięcie Hiper-Robociarza i Towarzyszy nie zostało zrekompensowane. Na poziomie war