Warsztat szewski otaczają wysokie, odrapane mury. W oknach resztki wybitych szyb. Taki jest świat, w którym kiełkuje rewolucja. I taki sam pozostanie, gdy rewolucja zwycięży. Sceneria właściwie się nie zmieni, choć na horyzoncie odstawi się, a jakże nowa perspektywa. Ukaże ona... słomiane chochoły: symbol płonnej, utraconej nadziei.
"Nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy" - rozpoczyna spektakl Sajetan Tempe (Krzysztof Wieczorek). A jednak potok niepotrzebnych, nieistotnych słów płynie ze sceny. Szybko, bez przerw, bez namysłu wyrzuca z siebie słowa i Sajetan, wóda rewolucji, i jego oponent, prokurator Scurvy, którego z drobiazgową precyzją kreuje Jarosław Gajewski, i wreszcie - zmysłowa Księżna grana na jednej, ale czysto prowadzonej nucie przez Bożenę Miller-Małecką. Bo czyż słowa są ważne? Kie są ważne. Co za różnica jakimi pojęciami opisuje się ową energię, która wzbiera w wyklętych zakamarkach świata, by pewnego dnia eksplodować, by wynieść na wyżyny tych, którzy dotychczas tkwili na dnie? Pojęcia zmieniają się wraz z epoką, te, których używał Witkacy dzisiaj wydają się zwietrzałe, ale rytm społecznego życia pozostaje taki sam. Dlatego scena nie słowami przemawia, przemawia rytmem obrazów. Starannie komponowanych. Tempo spektaklu wzrasta, gdy warsztat