Choć z tytułu usunięto "cierpienia", zostawiając suchego "Wertera", tematem spektaklu Michała Borczucha jest cierpienie
Werter (Krzysztof Zarzecki) nosi mundurek bohatera romantycznego - białą koszulę i czarne spodnie. To bohater romantyczny z polskiego teatru, może już niezbyt używany, ale jakoś czytelny. Kostium, co prawda, jest trochę niekonwencjonalny - koszula poplamiona, spodnie na lewą stronę, bose stopy, ale gdy Werter staje na brzegu proscenium i wpatruje się zaczepnie w widownię, komentując jej zachowanie, mamy do czynienia z innym romantyczno-teatralnym powidokiem: bohater na pustej scenie, pora więc na monolog-wyznanie. I rzeczywiście. Werter wyznaje swoją niechęć do społeczeństwa skazującego człowieka na wspinanie się po kolejnych szczeblach. Odcina się od niego, porzuca. Nie mamy powodu nie wierzyć w jego szczerość, ale Werter nie może znaleźć formy dla swego wyznania, które grzęźnie w banale, pretensji, narcyzmie. Cierpienie bohatera nakłada się na aktorską niemożność wygłoszenia monologu. Cierpienie Wertera jest trudno uchwytne - nie ma jasno