Janusz Głowacki lubi odbijać się od tekstów, które weszły na dobre do kanonu kultury światowej. Nie czyni tego z powodów ideowo-postmodernistycznych. Raczej chodzi mu o łatwe i szybkie nadanie tekstowi wyrazistości, a jednocześnie dodanie mu drugiego dna, takiego zresztą, które każdy z łatwością odkryje i będzie mógł sycić się swoją teleturniej ową
inteligencją. Nietrudno się domyślić, że punktem odniesienia dla "Czwartej siostry" jest dramat Czechowa "Trzy siostry".
W pierwowzorze siostry Prozorow mieszkają na prowincji rosyjskiej i głęboko wierzą, że przeprowadzka do Moskwy odmieniłaby ich życie. U Głowackiego siostry mieszkają już w Moskwie, tyle że współczesnej, która jest piekłem. Trzeba z niego uciec. Dokąd? Oczywiście do Ameryki, która zdaje się ziemią obiecaną. Od razu domyślamy się jednak (drugie dno zbyt łatwo odsłania swoje tajemnice), że Stany Zjednoczone Ameryki też nie spełnią oczekiwań sióstr, tak samo jak nie mogła zmierzyć się z nimi Moskwa. Gdyby chociaż Głowacki wyciągnął z tego znany morał o życiu, które zawsze jest gdzie indziej. Autor nie chce wyraźnie nadać światu przedstawionemu żadnej poetyckiej ramy. Mimo nałożenia tak silnej ramy literackiej decyduje się na realizm spiętrzony czasem do granic absurdu i bufonady. Nie pozostawia jednak żadnych "szczelin istnienia", żadnego otwarcia, które pozwoliłoby wpuścić do sztuki trochę powietrza, trochę innego świata, który p