Nie dobiegła jeszcze końca pierwsza scena Szekspirowskiej arcytragedii, na deskach katowickiego teatru ledwie skrzyżowały się ostrza słownej szermierki wiernej służby dwu werońskich domów, a już moja myśl porzuciła scenę i zajęła się gorączkowym penetrowaniem katalogów pamięci. Ktoś już trafnie nazwał zjawisko, na które patrzę. Zaraz, jak to było... W teatrze "nigdy żaden tekst nie będzie "mówił sam za siebie". Zawsze najtrudniej znaleźć prosty sposób, ale brak inwencji nie jest prostotą, tylko nudnym teatrem" (Peter Brook, "Nie ma sekretów", przeł. Iwona Libucha i Mariusz Orski, Łódź 1997). Nieoceniona jest lapidarna bezpretensjonalność, z jaką Peter Brook demaskuje tak pieczołowicie pielęgnowane mistyfikacje "martwego teatru". Żaden tekst nie przemówi sam ze sceny, choćby była to literatura najwyższej próby, i w błędzie jest ten, kto sądzi inaczej. Na scenie powleczone kirem trzy arkadowe łuki wiernie odtwar
Tytuł oryginalny
Tragiczne zmagania
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr Nr 11